o czeladkę swoją, sztafirując głowami, aby nam było lepiej na świecie.
— Prawda!... prawda!... To psiakość gada jak na prelekcji.
— Zato my też będziemy dbali o wasze jak o swoje, żeby wam ubytku nie przyczynić w towarze...
— Oj będziemy!... będziemy!...
— A Pan Bóg miłosierny zeszłe wam fortunę i błogosławieństwo, na starość lekkie skonanie, a po śmierci duszne zbawienie.
Dzięglewicz skończył, potarł znowu ręką zatłuszczoną głowę, pokręcił wąsa, a potem zbliżywszy się do nadobnej Łucji, ucałował jej paluszki. Kilkudziesięciu pozostałych kolegów zrobiło to samo, przyczem piękna małżonka reformatora, nie znając nazwisk swych gości, klasyfikowała ich wedle pomady, jakiej który używał.
Pomada różana — całuje Łucję w rękę jak należy.
Gęsi szmalec — w rękaw.
Ditto — ściska jej palce tak, że ledwie nie krzyknęła.
Fiksatuar — całuje w lewą rękę.
Pomada topolowa — ociera z pośpiechem jej wielkim palcem swoje wąsy — i tak dalej.
Idealna Łucja w pierwszej chwili po wejściu czeladzi doświadczyła bardzo niemiłych wrażeń, byli to bowiem ludzie prości, niezgrabni i cudacznie ubrani. Przypatrzywszy się im jednak bliżej, nabrała jakoś serca. Każdy z nich bowiem starał się służyć jej, o ile umiał. Na fotelu ani na kanapie żaden nie usiadł, talerza na stole nie oparł, bojąc się uszkodzić mebli. Wszyscy rozmawiali pocichu jak w kościele i okazywali zarówno Anastazemu jak i Łucji tysiączne oznaki przychylności. Najdziwniejsze jednak było to, że pili bardzo umiarkowanie.
W jednym kącie usłyszała Łucja następującą rozmowę:
— Oj ty, plucho jakiś!... przecie jeżeli plujesz na taką śliczną podłogę, to miej choć zwyczaj nogą zatrzeć.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.