Taki właśnie czas ze swoją fabryką przeżył pan Anastazy. Z początku wszystko szło dobrze: czeladź jak cheruby, maszyny — jak zegarki. Wyprodukowano, jak mówi ekonomja, kilka tysięcy par butów, a nawet wysłano je do rozmaitych agentów. Była to jednak część pierwsza interesu, w drugiej zaś okazało się, że agenci albo zgoła nie odsyłają pieniędzy, albo bardzo niewiele.
Anastazy, który na opłacenie robotnika i kupno materjału pożyczał pieniędzy, w krótkim bardzo czasie znalazł się w niewesołej pozycji, przyszedł bowiem dzień, w którym powiedział sobie, że musi zmniejszyć ilość roboty i robotników. Rzecz prosta. Z powodu braku stosunków towar nie odchodził dość szybko i stosy obuwia zaległy w warsztatach. Niesumienni kupcy i agenci nie odsyłali należności, a Koński nie miał pieniędzy na przetrzymanie tak twardych początków.
Wkońcu zesmutniał i pobladł reformator, co widząc żona udała się do ojca z nieśmiałą prośbą o pomoc.
— Nie dam nic — odparł stary.
— Ależ ojcze drogi — fabryka upadnie.
— Im prędzej, tem lepiej. Gdybym ją dziś wsparł, za miesiąc okazałyby się nowe braki. Na takie przedsiębiorstwo trzeba mieć ze sto tysięcy rubli, kto zaś ich nie posiada, nie powinien go prowadzić.
Wkrótce zostało już ledwie kilkunastu czeladzi, a machiny prawie że nie funkcjonowały. Wtedy zjawił się u Anastazego znany Bogumił Sylberszmit i wykupił leżące buty prawie za cenę kosztu, na czem naturalnie nic nie zyskała fabryka.
Później zaczął przychodzić częściej, oglądać machiny, a wkońcu skłonił Anastazego do przyjęcia paru Żydków.
— Oni chcą się obeznać z maszynami — ale tylko przez patrjotyzm — objaśnił Sylberszmit.
Nareszcie fabryka stanęła.
Wówczas Sylberszmit zażądał zwrotu pieniędzy i znowu przez patrjotyzm tak przyparł Anastazego, że młody apostoł,
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.