torem towarzystwa ubezpieczeń i każdy ma dziś po kilkanaście tysięcy rubli rocznie!
A teraz — czy uwierzy kto, że ja, ja, który to opowiadam, ja jestem trzecim, który posiadał — nie powiem: względy pana kasjera, bo do tego bardzo daleko, lecz posiadałem — coś, jakby cień — obietnicy — na życzliwość — w późniejszych czasach. Trudno też dziwić się, że kilka ciepłych zdań, wypowiedzianych przez takiego człowieka, wpłynęło na całą moją przyszłość, otworzyło przede mną nowe widnokręgi życiowe.
Kiedy 5-go sierpnia w południe zaszedłem do kasy, nasz kasjer kończył śniadanie, składające się, jak zwykle, z herbaty i bułeczki z szynką.
W pierwszej chwili pan kasjer udał, że mnie nie widzi i — bardzo powoli — dopijał herbatę.
Następnie wytarł palce w bibułę i rzucił ją do kosza, a pustą szklankę wystawił nazewnątrz drucianego przepierzenia kasy. Potem z głębokiego kufra wydobył garść banknotów i koszałkę ze złotem, a nareszcie sięgnął na półki i między papierami wyszukał kartkę, którą wysunął do mnie przez okienko.
— Podpisać!… — rzekł.
Podpisałem: Anastazy Fitulski odebrał miesięczną pensję.
— Złotem czy papierami?… — zapytał kasjer.
— Tem i tem, jeżeli pan łaskaw — odparłem.
Zaczął szybko liczyć, a jego żółte, hakowate palce biegały po pieniądzach jak po klawiszach fortepianu.
— Sto… sto siedemdziesiąt pięć… sto osiemdziesiąt… Proszę… — mówił kasjer. — Oto urzędnik!… Piątego sierpnia odbiera pieniądze za lipiec… No, ale na takiego jednego mogę wymienić dziesięciu innych, którzy w sierpniu wzięliby pensje nawet za październik, gdyby znalazł się głupiec, skory do zaliczenia!… Kanalje!…
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.