Dowcip był tak niesmaczny, że chciałem wzruszyć ramionami. Zanim jednak zdążyłem wykonać ten zamiar, panna Henryka wybuchnęła nagle śmiechem i zerwawszy się od fortepianu, wybiegła do drugiego pokoju.
Ogłupiałem. Jakto, ona, ta ubóstwiana, ta słodka, ta moja… śmieje się z grubjańskiego konceptu swego brata?…
Dla przyzwoitości posiedziałem jeszcze kilka minut i nawet uprzejmie rozmawiałem z Włodkiem, udając, że nie spostrzegłem nic niewłaściwego. Ale gdy znalazłem się na ulicy, przy ponurem świetle gazowych latarń starego systemu, pod jesiennym deszczem, w sercu mojem zaszła piorunująca zmiana.
Więc to tak?… — myślałem, drżąc z oburzenia. — Ja ją kocham, ja ją ubóstwiam, ja w mej duszy stawiam jej ołtarze, ja pragnę dla niej życie poświęcić, a ona — drwi ze mnie?… Więc tylko wówczas miałbym prawo słuchać jej muzyki, gdybym mieszkał pod ich lokalem?…
Pomimo piekła w mózgu, czułem, że namiętność wypływa ze mnie, jak gorąca woda z samowaru, który się rozlutował. Co ja u licha upatrzyłem w tej dziewczynie?… Piękność nieosobliwa, biust żaden, posag ot taki sobie… A w dodatku brat wałkoń i karciarz, za którego ojciec już kilka tysięcy rubli długów zapłacił.
Noga moja nie postanie więcej w tym domu.
Cóżto za różnica między panną Henryką, rozkapryszoną dyletantką, a naprzykład — choćby panną Karoliną… Panna Karolina nie gra na fortepianie, bo nie ma na to czasu, bo ona biedaczka zapomocą lekcyj musi uzupełniać skromne dochody swej matki.
Idealna istota! Poznałem się z nią przed dwoma laty w niezwykłych warunkach. Pewnego dnia otrzymałem list,