Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

a jednocześnie pragnąłem dokonać niezwykłego aktu poświęcenia. Ale ponieważ w Warszawie trudno zostać bohaterem, więc obmyśliłem inny rodzaj szlachetnej ofiary. Postanowiłem, gdy skończy się likwidacja fabryki, prosić pannę Karolinę o rękę, a gdy zostanę przyjęty, pomówić na osobności z czcigodną matką i… doręczyć jej — z zebranego przeze mnie fundusiku — dwa tysiące rubli na wyprawę dla Karolci…
„— Pani — miałem zamiar powiedzieć do szlachetnej kobiety — wiem, że znajdujecie się chwilowo w trudnych warunkach; a ponieważ mogłoby to wpłynąć na opóźnienie mego ślubu z panną Karoliną, na opóźnienie mego najwyższego szczęścia na tej ziemi, więc… (Tu zadrżałby mi głos.) Więc niech pani zrobi mi łaskę i pożyczy ode mnie te oto dwa tysiące rubli…“
Po bladej twarzy staruszki w białym czepeczku spłynęłoby kilka łez… Ja, podając kopertę z pieniędzmi, przykląkłbym… Ona, po chwilowej walce z sobą, wzięłaby kopertę, położyłaby ją niedbale na stoliku i odparłaby, z trudnością powstrzymując się od płaczu:
„— Jesteś najszlachetniejszym z ludzi, panie Anastazy. Takim poznałam cię odrazu…“
Moje widzenie było tak piękne, że sam czułem łzy, wzbierające pod powiekami. Jedno tylko zatruwało mi spokój: oto myśl, że — zacna staruszka zostawi pieniądze na stoliku aż do jutra, a tymczasem służąca, brudny kocmołuch z ponurem wejrzeniem, może je ukraść…
Kiedy pewnego dnia, w styczniu, wpadłem na chwilę do drogich pań, Karolcia, moja Karolcia, wybierała się na jakiś familijny wieczorek. Miała suknię barwy jasno-pomarańczowej, a w kruczych włosach — żółtą różę. Była tak piękna, tak piękna… że chciałem upaść jej do nóg. Pohamowałem się jednak i tylko szepnąłem:
— Za kilka miesięcy będę miał coś do powiedzenia pani…
— Czy o sobie? — zapytała, rumieniąc się.