Leonem może być jakiś nieznany mi braciszek panny Karoliny, który przed laty gdzieś się podział, lecz obecnie, gdy siostra ma szanse wyjścia zamąż, wrócił, ażeby zamieszkać u szwagra… Ale ja się z nim prędko załatwię…
— Cóżto za Leon?
— Pan nie wie?… — zdziwiła się staruszka. — Przecież to narzeczony Karolki… Kochają się od pięciu lat.
Wielki Boże!… — pomyślałem — więc od pięciu lat serce panny Karoliny należało do innego!…
Byłem tak spiorunowany, że nie odezwałem się. Staruszka uważała to za podnietę do dalszych wyjaśnień.
— Już pięć lat — mówiła — ciągnie się romans, który mnie nawet gniewał. Zaręczyli się, potem zerwali, potem on zasypywał ją listami, a ona przez parę lat milczała, a potem oboje nie odzywali się do siebie, ale ja czułam, że poza temi gniewami, tleje dawna miłość.
Od czterech lat Leon jest dyrektorem jakiejś wielkiej kopalni w Rosji, zapomniałam gdzie to… Ma około dwudziestu tysięcy rubli rocznie i kilkadziesiąt tysięcy w akcjach tej kopalni… Kupił dla Karoli prześliczne brylanty, a zegarek!… Co zaś najważniejsze, dał jej na domowe drobiazgi sześć tysięcy rubli, przypominając, że fortepian Blüthnera sam kupi.
Ślub ma odbyć się w tym tygodniu, — ale zupełnie cichy; nawet z najbliższej rodziny nikt nie będzie — zakończyła staruszka, jakby dla dowiedzenia, że niedość jest wbić człowiekowi rozpalony nóż w serce — ale trzeba go jeszcze parę razy wykręcić.
Co na te nowiny odpowiedziałem?… czy pożegnałem matkę panny Karoliny?… w jaki sposób znalazłem się na ulicy?… Alboż ja wiem!… Straszne to nieszczęście, gdy kobieta ukochana przez nas wychodzi za innego; lecz cóż wyrówna bó-