ironji. Patrząc mu w oczy, doznawałem uczuć przestępcy kryminalnego wobec adwokata, któremu powierza sprawę. I zdawało mi się, że lada chwilę doktór przemówi:
„Kłam pan, ile się zmieści, a ja będę udawał, że wszystkiemu wierzę…“
Omyliłem się, doktór bowiem niezwykle uprzejmym tonem zapytał:
— Cóż panu dolega?
— Bezsenność… — odpowiedziałem.
— Dawno?
— Nie sypiam od tygodnia, ale prócz tego lękam się obłąkania, ponieważ ciągle myślę o tych samych osobach…
— A przypisuje pan swoje cierpienia czemu?
— Nieszczęśliwej miłości… — szepnąłem z lekkiem westchnieniem.
— Aha!… zatem ciągle pan myśli o osobie ukochanej?… Inne kobiety przejmują pana wstrętem…
— Tego nie mógłbym twierdzić…
— A przynajmniej wydają się panu obojętnemi? — nalegał doktór.
— Kobiety?… — zapytałem śmielej. — Kobiety nigdy nie wydają mi się zanadto obojętnemi.
Doktór zamyślił się.
— I dawno trwa ta nieszczęśliwa miłość? — zaczął znowu.
— Mniej więcej od tygodnia… Ale kocham się już siedem miesięcy…
— A dawniej?…
— Dawniej?… Poprzednio kochałem się przez trzy miesiące…
— A jeszcze dawniej?…
— Jeszcze dawniej doznawałem… takiego ogólnego uczucia życzliwości dla…
— Dla wszystkich kobiet… — wtrącił doktór.
— Mniej więcej… prawie…
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.