Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

nie troszcząc się, że doktór zabronił mi nawet patrzeć na kobiety, nawet o nich myśleć.
— O!… — zawołała — pan sam wyczyścił kamasze?… I wyjeżdża pan rowerem? To trzeba kupić szynki i bułek… Ale wróci pan na obiad?…
Mówiąc tak, uśmiechała się poufale, przewracała oczy i wogóle robiła miny, które nie zgadzały się z przepisami lekarza. To też zirytowany przerwałem:
— Rózia za dużo gada… Można i bez gadania przynieść szynki.
Spojrzała na mnie zdumiona.
— O dla Boga!… — rzekła — co się też to z ludźmi wyrabia?… Jeszcze onegdaj…
— Mówię, ażeby mi kupić szynki!… — zawołałem, tupiąc nogą.
— Więc to tak?… — odparła rozzuchwalona dziewczyna. — Będę ja teraz wiedziała…
Wybiegła z pokoju, trzaskając drzwiami, i dopiero po upływie godziny przyniosła mi jakiś ochłap, który nazwała szynką.
Siedziałem zwrócony do okna i anim spojrzał na złośnicę. Na tem samem piętrze, naprzeciw moich drzwi, mieszka młoda wdowa, u której stołuję się i u której służy Rózia. Jeżeli nie zerwę tych stosunków, jeżeli nie wyniosę się na inną ulicę, będę do końca życia jadał obiady mdłe, w których najczęściej powtarza się mostek cielęcy, będę widywał spojrzenia pełne łez mojej gospodyni, która sądzi, że powinienem się z nią ożenić i jeszcze będę musiał znosić impertynencje Rózi, która nie wyczyściła mi dzisiaj butów i odzywa się do mnie jak do równego. Hola!… panienko…
Mieszkanie moje tak mi obmierzło w tej chwili, żem pomyślał, czyby na parę tygodni nie przenieść się do jednego z kolegów, choćby tylko na noclegi. Bo i co ja będę tu robił sam, wobec takich okropnych snów czy halucynacyj jak dzi-