siejsza?… A na djabła mi ten salonik z pianinem, na którem nikt nie grywa, z krzesłami, na których nie ma kto siadać, z kanapą…
No, mniejsza o kanapę, ale z Rózią muszę zrobić ład, jeżeli nie chcę doprowadzić do tego, ażeby mi kołki na łbie ciosała… I to jeszcze wówczas, kiedy doktór zabrania mi myśleć nawet o najdystyngowańszych kobietach, nie dopiero o pokojówkach.
A co!… Dochodzi już dziewiąta, a ja jeszcze w domu. Ubrałem się w popielaty kostjum, włożyłem czarne pończochy w żółte pasy, wsunąłem w kieszeń rewolwer a w torebkę na kierowniku zakalcowate bułki z wysuszoną szynką i — jestem gotów.
Przejrzałem się w lustrze… Ja tak znowu bardzo źle nie wyglądam. I łydki mam jak z żelaza… Ej!… czy kochany doktór nie przesadził ze stanem mego zdrowia?… Zresztą punkt o dziewiątej zaczynam kurację i będę żył tak higjenicznie, tak dietetycznie, że kameduła może mi pozazdrościć… A tymczasem…
— Róziu!… Róziu, proszę cię na chwilkę…
To dopiero gałgan, słyszane rzeczy?… Ani się odezwie!
Swoją drogą, gdyby odtrącić sny okropne, dzień zacząłby mi się dobrze: cały ranek, od wschodu słońca, nie myślałem o zdradzieckiej Karolinie… Doktór powinien być ze mnie kontent.
A więc w drogę. Żadnych marzeń, żadnych wspomnień, tylko przypatrywać się ludziom i rzeczom i zdawać sobie sprawę z tego, co mnie otacza. W ten sposób między mną i przywidzeniami utworzy się siatka realnych wrażeń… Br… siatka… Byle nie ta, którą widziałem dziś w nocy…
A teraz opowiem, chwila po chwili, o wszystkich myślach, jakie przesuwały mi się przez głowę, o wszystkich uczu-