Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

ciach, jakie poruszały serce. Uczynię to nie dla prostej reklamy, nie ażeby chwalić się wznoszeniami i upadkami ducha, ale — dla nauki moich współpacjentów. Niech nareszcie dowiedzą się, co to znaczy mieć chore nerwy, niech usłyszą, jakim nieprawdopodobnym fluktuacjom ulega dusza ludzka i — jak cudny wpływ wywiera na nią natura i świeże powietrze.
O, mój doktór — to wielki doktór!… On wiedział, co zapisać.
Na pięć minut przed dziewiątą jeszcze byłem w mieszkaniu i w doskonałym humorze. Wyniosłem rower do sieni, lekko sprowadziłem go ze schodów i — punkt o dziewiątej — znalazłem się przed domem. Ale kiedy rozejrzałem się po ulicy, kiedy zobaczyłem dwa szeregi kamienic blado-żółtych, blado-niebieskich, blado-zielonych, które przypomniały mi szlafroki szpitalne — ogarnął mnie niewymowny smutek.
Czym ja naprawdę zwarjował — pomyślałem — ażeby w takim stanie zdrowia wybierać się rowerem za miasto?… Przecie i jednej wiorsty nie ujadę… przecie mnie każdy wóz zmiażdży… przecież ja powinienem iść do szpitala i odziać się w taki blado-żółty szlafrok, a nie wybierać się na zamiejskie wycieczki.
W dodatku było mi jakby wstyd, że chcę jechać na spacer wówczas, gdy wszyscy moi koledzy, wszyscy ludzie przyzwoici, albo wybierają się do swoich zajęć, albo już siedzą w biurach i pracują. I co pomyślą znajomi, jeżeli który zobaczy mnie w powszedni dzień, wyjeżdżającego rowerem?… Chyba to, że mnie wypędzili z biura, albo że okradłem bank i uciekam!…
Zdawało mi się, że nie mogę odetchnąć głębiej, jakgdybym miał sparaliżowane płuca. To znowu uczułem, że z całego ciała wyrastają mi niby igły, cieniutkie jak włos, a długie — jak słupy telegraficzne i że temi igłami ciągle o coś zawadzam: o kamienicę, o balkon, o latarnię…