Pół-warjat trzymał w rękach opadające spodnie i śmiał się wciąż. Myślałem, że mu wybiję zęby, alem się pohamował i tylko rowerem zepchnąłem idjotę ze ścieżki. O kilkanaście kroków dalej spostrzegłem na kanale jakiś rodzaj mostku i nie bez trudności przeszedłem po nim na drogę. Ohydny jest ten bruk podmiejski; w każdym razie bezpieczniejszy aniżeli kałuża.
Gniewny, z zabłoconem odzieniem i powalaną twarzą ciągnąłem rower po kamieniach, złorzecząc losowi, że w tym kierunku popchnął mnie na spacer. Nagle z poza żydowskiej fury, zwolna toczącej się gościńcem, ukazała się grupa jeźdźców: dama i dwaj panowie. Mężczyźni mieli bronzowe kurtki, świeże cylindry, małe wąsiki i szkiełka w oku, dama w czarnej amazonce posiadała ogromne blond włosy i czarne oczy. Rysów nie potrafię opisać, ale były prześliczne.
Gdy zbliżyli się do mnie, koń damy, przestraszywszy się leżącej na drodze gałęzi, rzucił się w prawo, potem w lewo, potem schylił głowę ku ziemi… Lecz w tej chwili pan jadący z lewej strony, przystojny brunet, schwycił rozhukanego za lejce i w okamgnieniu uspokoił, co zabawiło damę, ale bardzo nie podobało się panu, jadącemu z prawej strony.
Wszystko to stało się w kilka sekund i wprowadziło mnie w zachwyt. Zaniepokojone konie groziły mi poważnem niebezpieczeństwem; nie myślałem jednak o tem, lecz utonąłem w bohaterskich marzeniach.
W mojej wyobraźni wypadek nie przeszedł tak gładko jak w rzeczywistości. Koń damy rozpędził się na dobre i, wobec przerażonych towarzyszów, niósł ją po brukowanym gościńcu… Dama, śmiertelnie blada, wypuściła cugle z drobnych rączek, zachwiała się na siodle i już… już… miała roztrzaskać cudną głowę o jeden z przydrożnych kamieni, gdy nagle… młodzian w stroju cyklisty rzucił się przed oszalałe zwierzę, stalową prawicą uchwycił mundsztuk, osadził konia w miejscu, a piękna dama, zemdlona, osunęła się w jego objęcia.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.