Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

Tym młodzieńcem byłem — ja.
Nadjechali wykwintni towarzysze damy, zajęli się cuceniem, a przystojny brunet (ten sam, który w rzeczywistości zatrzymał konia), z kwaskowatą minę podziękował mi i zapytał o nazwisko.
„— Poważam się być niedyskretnym — mówił elegant — gdyż ojciec panny Heleny zapewne zechce złożyć panu wizytę… i osobiście eeee… tego… za bohaterskie znalezienie się…
„— Spełniłem mój obowiązek i nie oczekuję żadnych objawów wdzięczności — odpowiedziałem elegantowi, gromiąc go dumnem spojrzeniem.“
Brunet lekko zarumienił się i ścisnąwszy mi rękę, szepnął:
„— Człowiek, taki jak pan, nie mógł inaczej postąpić…“
Rozstaliśmy się. Wróciłem do domu z niezagojoną raną w sercu; od pierwszego bowiem spojrzenia pokochałem cudną Helenę na wieki.
Postanowiłem nigdy w tym kierunku nie wyjeżdżać za miasto, ażeby po raz drugi nie spotkać tej, której za cenę mego szczęścia uratowałem życie. Los jednak chciał inaczej. W chwili, kiedy powstrzymałem oszalałego rumaka, czy może wcześniej, albo później, zginął mi zegarek. Ponieważ była to droga pamiątka (kupiłem go, jeszcze starając się o Henrykę), więc ogłosiłem o zgubie w kilku pismach i obiecałem uczciwemu znalazcy dziesięć rubli nagrody.
Jakoż zguba znalazła się. Na trzeci dzień po ogłoszeniu, wszedł do mego mieszkania siwy pan, wspaniałego wzrostu, o szlachetnej fizjognomji (był nieco podobny do naszego dyrektora) i pokazując mi zegarek, spytał:
„— To pan zgubił?…“
„— Tak jest…“ — odpowiedziałem, sam nie wiedząc dlaczego, bardzo zmieszany.
„— Jeżeli tak — odparł starzec o szlachetnej fizjognomji — więc pan uratowałeś życie mojej córce… O nie wypieraj się —