na ziemi i gorączkowemi ruchami poczęła zgarniać do fartucha leżące pod wozem kartofle. A tymczasem chłop w burce, mocno ująwszy plecione biczysko, z całej siły walił po plecach klęczącą. Kartofle rozsypywały się jej z fartucha, chłop walił coraz gwałtowniej, ale ona nie przestawała zgarniać. Wreszcie, zebrawszy może ze dwie kwarty kartofli, podniosła się i zaczęła uciekać w moją stronę. Prawą ręką rozcierała zbite plecy a lewą ściskała fartuch, jęcząc:
— O mój Boże!… mój Boże!…
Szlochała tak strasznie, że chłop rozjuszony opuścił biczysko. A tymczasem pod wóz rzuciły się inne kobiety i wyrostki i poczęli zgarniać kartofle, czego już im nikt nie bronił.
Możeby tej biedaczce oddać bułki i szynkę?… — pomyślałem, patrząc na skatowaną kobietę. Potem, zwróciwszy się do chłopa, zawołałem gniewnie:
— I nie wstyd wam gospodarzu tak mordować…
— To pan się wstydź!… — wrzasnął chłop i niewiele brakło, ażeby mnie zwalił biczyskiem. — Psie ścierwa!… — wołał — porżnęły mi worki nożami, wysypały kartofle i teraz kradną… Z czem ja wrócę do dom?… przecie i ja mam kogo żywić…
Za mną rozległo się ostre gwizdnięcie, a w gromadzie ktoś zawołał:
— Strażniki!…
Kartofle z pod wozu prawie znikły i banda rozpierzchła się między budynkami podobniejszemi do chlewów, aniżeli do ludzkich mieszkań. Szczególniej uderzył mnie drewniany dom piętrowy, w którym brakło chyba z połowy okien.
— O, teraz możecie się poskarżyć, jeżeli idą strażnicy — rzekłem do chłopa. — Ale bić kobiet nie wolno…
— To się pan skarż!… — odparł chłop.
Zaciął konia, zawrócił i pojechał w stronę przeciwną miastu. I ja wsiadłem na rower, a ponieważ szosa była gładka, więc potoczyłem się jak strzała. Machinalnie patrząc przed
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.