w samej Dolinie bardzo liczne grono dam, z różnokolorowemi parasolkami w rękach, ugrupowało się w taki sposób, że każdą parasolkę białą, czerwoną, niebieską, różową — otaczały parasolki zielone. Tworzyło to bukiet różnobarwnych kwiatów, na tle zielonych liści.
Kiedy zeszedłem ze schodów, pokrytych dywanami, dziewczynki (córeczki urzędników naszego banku), ubrane za motyle, doręczyły mi stos telegramów z New-Yorku, Londynu, Paryża, Konstantynopola, Teheranu, Pekinu, a nadewszystko z Tobolska, Tomska, Irkucka, Jakucka i t. d. Jeden z delegatów przyjął depesze, poczem najstarsza, może trzynastoletnia dziewczynka wypowiedziała prześliczny wiersz, zaczynający się od słów:
O Ty, co jesteś chlubą narodu,
Pozwól, ażebyśmy ci za młodu...
Dalszego ciągu nie pamiętam, ale był tak wzruszający, że obecni mieli łzy w oczach. Ja pohamowałem się tylko dlatego, ażeby oszczędzić łez na najwznioślejszy moment uroczystości.
Na środku Doliny wznosiła się estrada, na niej purpurowy baldachim, a pod nim złocony fotel. Muzyka zagrała marsza z „Tannhäusera“, a jeden z otaczających mnie szepnął:
„— Niech czcigodny jubilat siada ostrożnie, bo te psiekrwie kelnery złamali nogę u fotela…“
(Co za dziwaczne pomysły w marzeniach!…)
Nie potrzebuję mówić, że usiadłem na fotelu, jak na wyostrzonym nożu, przeważnie myśląc tylko o tem, ażeby się nie przewrócić.
Tymczasem pomiędzy zielonością otaczającą Dolinę, ukazały się damy w sukniach białych, różowych, niebieskich, ponsowych, co sprawiało efekt żywych konwalij, róż, maków i niezapominajek. Muzyka zagrała Bohaterski Polonez Szopena, i rozpoczęła się defilada. Więc szli finansiści, przemy-