Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

słowcy, kupcy, przedstawiciele towarzystw pożyczkowych i oszczędnościowych, przedstawiciele cechów rzemieślniczych, przedstawiciele inteligencji, a nareszcie delegowani z przedmieść. Niektórzy z pośród nich wyglądali tak okropnie, że doprawdy nie wiedziałem, co robić: utrzymywać równowagę na chwiejącym się fotelu, czy pilnować zegarka i portmonetki?
Gdy skończył się pochód, wstąpił na estradę wysoki, siwy mężczyzna (bardzo podobny do dyrektora naszego banku) i zaczął:
„— Czcigodny jubilacie! Nie będę podziwiał Twego genjuszu, dzięki któremu w ciągu piętnastu lat zdobyłeś wielomiljonową fortunę… (Głosy: Niech żyje!…) Nie będę podnosił Twoich operacyj finansowych, dzięki którym stałeś się jakby kierownikiem handlu z dalekim Wschodem… (Głosy: Brawo!… brawo!…) ale nie mogę pominąć Twoich obywatelskich uczuć, które ogarnęły najskromniejsze warstwy naszego społeczeństwa. Wszakże to Ty, nawet jadąc na spacer higjeniczny, zalecony Ci przez światłego lekarza, nawet wówczas zwracałeś uwagę na potrzeby uboższej naszej braci. Orlem spojrzeniem ogarnąłeś demoralizację przedmieść, dojrzałeś młodzież bez pracy, dzieci pozbawione nauki. Wszakże to Ty powziąłeś genjalną myśl zbudowania ochrony, w miejscu gdzie dotychczas panował występek albo lenistwo. Wszakże to Ty zachęciłeś zacną kobietę, ażeby urzeczywistniła wielki Twój pomysł, Ty dodawałeś otuchy w chwilach niepowodzenia, Ty niejednokrotnie zwiedzałeś wznoszący się budynek, a każda Twoja wizyta nietylko potęgowała siły pracowników, ale i nadewszystko w dziwnie uszlachetniający sposób wpływała na mieszkańców przedmieścia. To też, gdy przed kilkunastoma laty nie wstydzono się na przedmieściach rabować pracowitych wieśniaków, wiozących jarzyny do miasta, dziś niejeden wolałby umrzeć z głodu na cudzych kartoflach, aniżeli wyciągnąć do nich świętokradzką rękę!“
Długo jeszcze w ten sposób mówił przedstawiciel wdzięcz-