Tymczasem dzieci wciąż tańcowały, klaskały w ręce i krzyczały:
— Jastrząb!… Jastrzębia przybili!…
Podszedłem bliżej do gromady, machinalnie spojrzałem na szerobą wierzbę, stojącą między czeremchami i — struchlałem… Do wierzby był przybity za skrzydła spory ptak z krzywym dziobem, białym brzuchem i żółtemi nogami. Ptak żył. Niekiedy rzucał się tak gwałtownie, że krew spływała mu ze skrzydeł, to znowu potężnemi szponami chwytał powietrze, to znowu kręcił głową i oglądał się nietyle przerażony, ile zdumiony swoim losem. Nagle zasyczał z bólu, a żółte palce tak dziwnie poplątały mu się, że był podobny do człowieka, który załamuje ręce.
Na ten widok zaszumiało mi w uszach i wydobyłem z kieszeni rewolwer.
— Odsuńcie się!… — zawołałem na dzieci.
— Patrzajta! patrzajta!… — wrzasnął dziesięcioletni chłopak w barchanowem odzieniu. — Patrzajta!… pan będzie strzyloł z liwerweru!…
Stary chłop podniósł rękę do kapelusza, dzieci umilkły, nawet zła baba cofnęła się o kilka kroków. Ja zaś nie potrafię opowiedzieć, jakich uczuć doznawałem w tej chwili. Gniew na barbarzyństwo chłopskie, litość dla pokrzywdzonego ptaka, bohaterska duma… rozpierały mi serce. Nade-wszystko jednak czułem, że jestem człowiekiem sytuacji i że kilkanaście par oczu przypatruje mi się z obawą i podziwem…
Stanąłem w pozycji, lewą rękę oparłem na plecach, prawą niby żelaznemi kleszczami ująłem broń, podniosłem lufkę dogóry, naprowadziłem ją na rzucającego się ptaka i — zwolna zacząłem przyciskać cyngiel… „Skończą się twoje cierpienia, biedaku…“ pomyślałem. A wtem…
— Paf!… — zawołał chłopak w barchanach.
— Żeby cię kolka sparła!… — mruknąłem, czując, że w chwili strzału rewolwer uchylił mi się wbok i kula poszła
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.