Chłop wyszczerzył białe zęby w szerokim uśmiechu i zawołał:
— Albo se pan kpinkują ze mnie albo co?… Gdzież tu smutno?…
— Pusto…
— Gdzie zaś pusto? — śmiał się chłop. — Niech ino pan spojrzy — mówił, pokazując na lewą stronę szosy. — O widzi pan… raz… dwa… trzy… we cztery pary koni bronują pewno kartofle… A o tam o… Raz… dwa… chyba że ze siedmioro ludzi zrzynają wybujałą pszenicę… A o tam musi gipsują groch, a może koniczynę…
Odwrócił się w prawą stronę szosy i przysłoniwszy oczy ręką, prawił dalej:
— No, tu z brzega niema nic. Ale widzi pan tam, dalej, niby sznur drzew? Między drzewami chałupy, a przy chałupach baby płótno blichują…
Przysłoniłem i ja oczy ręką, ale nic nie dojrzałem.
— A o tam znowu sieją, pewnie mieszankę… A o tam raz… dwa… trzy pługi… I tu pusto ma być?… i tu smutno?… Przecie ja wiem, co znaczy wieś i co znaczy miasto; ale w żadnem, choćby największem mieście, nie snuje się tyle ludzi, co po naszych polach…
Ponieważ droga w tem miejscu zniżała się, więc wszystkie przedmioty, które chłop ukazywał przed chwilą, znikły i widać było tylko pole — zarośnięte z lewej strony pszenicą, z prawej żytem.
— A tutaj czy także snuje się dużo ludzi? — zapytałem, wskazując na ogromną pustkę.
Chłop podciągnął swój tłomok na plecach, znowu oparł się na kiju i patrzył na mnie zdziwiony.
— A bo nie?… — odparł. — Przecie pan widzi te zagony — mówił, wyciągając rękę do pszenicy — dyć one same się nie zrobiły. Chodzili tędy ludzie z końmi i pługami, potem z bronami… Po nich przeszli siewce, a potem znowu bro-
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.