biedny, pokorny, rozsądny, a tak pełen dziwnej poezji… Nawet w pustem polu widzi pługi, brony, siewców i żniwaków…
O pieśni ludu, ty arko przymierza
Między nowemi i staremi laty!…
Czy nie byłoby dobrze (kiedy już dorobię się dziesięciu miljonów rubli), czy nie byłoby dobrze — otworzyć przy gościńcach kilka bezpłatnych gospód dla poczciwych, wędrownych chłopów?… Niechby tam sobie co zjadł, napił się, odpoczął taki podróżny… Choć coprawda, niekażdy chłop jest uczciwym… Naprzykład ten, który przygwoździł jastrzębia do wierzby, albo tamten, który tak strasznie zbił kobietę za kartofle…
Na myśl o bezpłatnych gospodach dla wędrujących chłopów uczułem głód i pragnienie. Z jakim smakiem zjadłbym teraz bifsztyk z kartofelkami i ogórkiem! A z jaką przyjemnością wypiłbym parę szklanek herbatki z cytryną!…
Szosa zaczyna się ożywiać. Minął mnie chłopski wózek, zaprzęgnięty w jednego konia; potem furka we dwa konie… Rowem idzie baba i prowadzi krowę na sznurze… gdzieś zdaleka słychać przeraźliwy kwik wieprza… Ba! gdybyż to jeden kwiczał… Ale odzywa się ich kilka, a każdy innym głosem, choć wszyscy jednakowo niecierpliwie. Całe szczęście, że niema kurzu i najmniejszy obłoczek nietylko nie gryzie w oczy, ale nawet nie zasłania prostego i cudnego widoku. Ta naprzykład wioska na lewo… Nowa chata między kwitnącemi bzami… krzaki, płoty, pole wymalowane kilkoma odcieniami zieloności… Gdzie estetyk, gdzie psycholog, który wytłomaczyłby mi, dlaczego taki pospolity, marny obrazek, tak głęboko wstrząsa duszę?… Szczęśliwi chłopi, którym całe życie upływa wśród pięknego otoczenia, w potokach światła, woni świeżego powietrza i — ciszy, ciszy, ciszy…
Już na kilkaset kroków przed miasteczkiem można poznać, że odbywa się w niem jarmark: świadczy o tem mnogość lu-