wóz z podniesioną do połowy budą, a na koźle pannę… Nie, to nie może być kobieta… to raczej wcielenie marzeń… wszystkich marzeń mojego życia!… Przecież ja znam te pukle ciemnych włosów!… przecież ja wpatrywałem się w te oczy, w te bezdenne otchłanie rozkoszy! A ten niebiański owal twarzy… a te kochane usta… Ach, dopiero w tej chwili zrozumiałem, że prawdziwa miłość, wielka miłość jest tylko jedną z form wiekuistości!…
Spojrzała… Jak ona spojrzała na mnie!… O, stójcie… Wszakże ona i ja jesteśmy więcej aniżeli rodzeństwem… jesteśmy połowami jakiejś mistycznej istoty…
Nieba!… Powóz rusza… odjeżdża… skręca… znika między domami… a ja nawet nie mogę wydobyć się z tłumu… Los mój zdecydowany… Pelagja, Henryka nawet Karolina i dziesiątki i setki innych to były przelotne błyski stęsknionego uczucia. Ale prawdziwą miłość, miłość wieczną, miłość piękną jak świat, a mocną jak śmierć poznałem dopiero dzisiaj… w tej chwili!… I o ironjo, ani wiem jak się nazywa ta moja… ta jedynie i wyłącznie moja, ani wiem, gdzie mieszka!
Rozumie się, że postanawiam gonić tę moją ukochaną, tę wyśnioną w marzeniach i przeczuwaną w tęsknotach… Na nieszczęście — pomiędzy mną a miejscem, z którego ruszył powóz, siedzi gęsty łańcuch bab z grochem, kaszą, masłem, jajami i żadna ani myśli o usunięciu się. Więc cofam rower w stronę restauracji, ale i tu znajduję ciżbę… Krótko mówiąc — upłynęło z pięć albo i ze sześć minut, zanim, okrążywszy rynek, zdołałem wydobyć się z pomiędzy wozów, straganów, ludzi i zwierząt — na szosę.
A tymczasem powóz z mojem ukochaniem uciekał, wciąż uciekał!…
Szosa, wysadzona w tem miejscu młodemi topolami i kasztanami, wygląda bardzo ładnie; ale muszę jechać powoli, gdyż co krok wymijam wozy, ludzi pędzących krowy albo świnie, wreszcie dźwigających ciężary na plecach. Powozu
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/246
Ta strona została uwierzytelniona.