Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/247

Ta strona została uwierzytelniona.

ani śladu, zapewne odsunął się ode mnie przynajmniej na półtorej wiorsty, ale… poco ja uganiam się za nim?… Czy, jeżeli go dopędzę, dowiem się gdzie mieszka moja jedyna?… A choćbym nawet posiadał jej najdokładniejszy adres, czy zapoznam się z nią?… A choćbym zapoznał się z nią, czy mogę starać się o nią, zdobyć jej serce, ożenić się?… Zresztą, gdy chodzi o głęboką, wiekuistą miłość, o związek dwojga serc, które w przedbytowem istnieniu tworzyły jedną całość, czy te wszystkie zaznajamiania się, prezentacje, konkury, oświadczyny i śluby nie są profanacją najwyższych uczuć!…
W tem miejscu szosa spada w wąwóz, pomiędzy dwie strome ściany; na szczycie jednej siedzi chłopak i dziewczynka.
— Dzieci — pytam — a nie przejechał tędy powóz?…
Milczą, więc zeskakuję z roweru i zbliżam się do nich.
— Dzieci kochane, a nie widzicie tam powozu?…
Ale kochane dzieci zrywają się i wrzeszczą:
— Lucyper!… lucyper!… — co w chłopskim języku ma oznaczać — welocyped.
Jadę dalej. Z prawej i lewej strony szosy grunt falisty. Tam — widać las, tu boczną drogę między wzgórzami, która prowadzi do jakiegoś odległego folwarku. W polu kilka drzew, wąwóz zarośnięty krzakami i całe łany młodego zboża. Jak tu wesoło!… mój Boże, jak tu wesoło!… Środkiem szosy toczy się obładowana fura żydowska; na koźle drzemie furman, ze zwieszonemi nogami i fajką w zębach.
— A nie spotkaliście w drodze powozu?…
Furman kiwnął głową i drzemie dalej, mnie zaś przychodzi na myśl, że chyba dostałem bzika. Poco ja zaczepiam ludzi i co mi przyjdzie z tego, że który z nich widział, albo nie widział powozu?
Swoją drogą czuję się tak wesołym i uspokojonym moralnie, że postanawiam jechać dalej. Nie będę się spieszył z jazdą, bo tego zakazał lekarz; ale — cały dzień przepędzę