na świeżem powietrzu i — odzyskam sen, jak już odzyskałem równowagę ducha.
Okolica jest coraz piękniejsza. Zdaleka widać wsie, które mają taki wygląd, jakby chyłkiem przypatrywały mi się z pomiędzy drzew. Bliżej pagórek, a na nim krzyż pomiędzy kilkoma brzozami. Wjeżdżam w niewielki lasek. W jednem miejscu drzewa tworzą niby okrągły salon: w innem — podobny salon, a na środku jego cztery młode sosenki. Wyglądają, jakgdyby przed chwilą figlowały i uspokoiły się dopiero za przybyciem człowieka.
Młody lasek skończył się, znowu łąka ozdobiona bukietami drzew, mały strumyk, płynący po czyściutkim piasku, a zdaleka obszerne wzgórza i czyste chaty otoczone ogródkami. Boże, Boże, jak tu wesoło!… Ale jak mi się pić chce po pieczeni wieprzowej, którą jadłem w miasteczku… Herbaty nie znajdę w tym raju, ale gdyby tak mleka z pół kwarty…
Znowu lasek, a przy samej szosie — nowa chata za chróstowym płotem. Świeży dach słomiany, okna duże, frontowa ściana bielona, inne barwy drzewa. Przed chatą stoi młoda i miła kobiecina w niebieskim kaftaniku, różowej spódnicy i białej chusteczce na głowie.
— Niech będzie pochwalony!…
— Na wieki wieków!… — odpowiada z życzliwym uśmiechem.
— Cóż tak stoicie przed domem?…
— A bo mój pojechał na targ z prosiętami…
— No, a dzieci?…
— U nas niema dzieci.
Rozkoszna kobieta!… Ma fiołkowe oczy i małe, choć spracowane ręce.
— A mleka u was nie dostanie?…
— Czemuby nie dostał?… — odpowiada.
— Więc dajcie mi z pół kwarty… Tylko czysto… czyściutko!…
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.