ści i o takiej sławie… Ale — pić chciało mi się coraz gwałtowniej.
Wjeżdżam znowu do lasu starego i gęstego; szosa biegnie nasypem, który z początku jest wysoki na piętro, później na dwa piętra. — Czuję wilgoć i chłód, więc wpobliżu musi być woda. Rzeczywiście jest; po obu stronach szosy ciągną się rozległe jeziora pełne wysp, kęp, zarośnięte trawą i drzewami. Nad głową przelatuje mi jakieś wielkie ptaszysko… Słychać krzyk… łopot skrzydeł… Ponura miejscowość… Licho wie, poco odsunąłem się tak od Warszawy, pomimo że doktór zalecał mi nie męczyć się… Byłaby rzeczywiście komedja, gdyby w tej dzikiej pustce rzucił się i na mnie jaki dwunożny, ale bezskrzydły drapieżca!…
Za pozwoleniem… A od czego mam rewolwer?… Niech mnie kto spróbuje zaczepić…
I w tej chwili chcę, pragnę, pałam żądzą, ażeby mnie kto napadł… Tego mi tylko brakuje do uwieńczenia spaceru!… Dopiero miałbym co opowiadać w banku i w mieście! I dopiero niewdzięczna Karolina zrozumiałaby, jaka istnieje przepaść między bohaterem, pobierającym nawet skromne dwa tysiące rubli na rok, a filistrem, choćby ten sypiał na akcjach i nurzał się w złocie.
Las rzednieje, szosa zniża się… Jestem znowu na otwartem polu, wesoły, gotów lecieć jeszcze ze dwadzieścia wiorst. Ale pić mi się chce!… Wargi mam spieczone, w ustach sucho… Zwycięstwo!… niech żyje wytrwałość!… O pół wiorsty, na prawo od szosy, widzę dom i parę gospodarskich budynków, między któremi doskonale odróżniam studnię z żórawiem.
Zjeżdżam z szosy. Dom jest stary, kryty gontami. Poza nim — jakaś rudera bez dachu i — waląca się obórka. Muszą tu mieszkać bardzo biedni ludzie. A i studnia, porośnięta mchem, wygląda wprawdzie malowniczo, ale nieapetycznie…
Na progu domu siedzi biało odziana kobieta. Leniwemi
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/250
Ta strona została uwierzytelniona.