stem komunikacji i jak powinna być mi wdzięczną ludzkość, że wykształciłem dla niej podobnego wynalazcę! To jeszcze nic, że jadę, ale jadę tak szybko, że w niecałe pół godziny jestem w Warszawie. I przez ten czas kiedy zastanawiam się, ile ja wiorst przejechałem… czuję, że cudowna machina nietylko przywiozła mnie do domu, ale nawet zaniosła na drugie piętro i położyła na mojej szerokiej, wygodnej sofie…
„— Rózia… Rózia!…“ — mimowoli zawołałem, ale gałgan dziewczyna i tym razem nie przyszła. Bardzo dobrze, niech nie przychodzi. Wolę rozmyślać o nowo wynalezionej machinie, o chłopcu, którego na mój koszt wykształciłem, i o niespożytych usługach, jakie złożyłem ludzkości, a przynajmniej własnemu społeczeństwu.
Wtem patrzę… wychodzi z drugiego pokoju jakaś elegancka dama w średnim wieku: blada, smutna, czarno ubrana… Spogląda na mnie załzawionemi oczyma i szepcze:
„— Szlachetny filantropie!… Chciałeś zakładać ochrony dla podmiejskich uliczników, przebaczałeś kobietom kradnącym kartofle, zbierałeś po miasteczkach genjalnych chłopców, ażeby ich wykształcić na wynalazców, opiekowałeś się podróżującymi chłopami, pragnąłeś leczyć tyfoidalnych, ubolewałeś nad niechlujstwem ludu wiejskiego, miałeś łzy nawet dla dręczonych jastrzębi… Ale gdy ciebie samego spotkała na szosie katastrofa, kiedy sam zwróciłeś się z prośbą do półdzikiego chłopa — nietylko odmówiono ci pomocy, ale nawet drwiono z twego nieszczęścia i z twoich odezwań się pełnych słodyczy…
„Oto masz dowód, że człowiek inteligentny nie powinien wdawać się z chamami, którzy nigdy nie potrafią ocenić jego serca, a zawsze opuszczą w dniu potrzeby!…“
„— Więc cóż mam robić?“ — zapytałem pobladłemi usty.
„— Przedewszystkiem unikaj tego, co rozmaici aferzyści nazywają — czynami… Czyny — dobre są dla pospólstwa, ale nie dla wyższych dusz, do jakich ty należysz. Natomiast
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.