Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic… nic… Uspokój się pan… Wypiłem łyżkę bromu na ułagodzenie nerwów i za godzinę będzie mi dobrze…
— Ale co się stało?… Przed kilkoma minutami był pan zupełnie wesoły…
— I jeszcze będę wesoły… będę… Tymczasem jestem rozdrażniony… Widzisz pan — mówił rejent, wciąż przypatrując mi się z życzliwością — trzeba wierzyć przeczuciom… Mówiłem, że musi mnie spotkać nieszczęście i spotkało… Pociąg spóźnił się o godzinę… Nie będę na szóstą w Warszawie…
— Ależ w spóźnieniu się choćby o parę godzin nie widzę żadnego niebezpieczeństwa! — zawołałem.
— Przeciwnie — odparł — jest niebezpieczeństwo… Mam do załatwienia ważny interes pieniężny, w którym już chybiliśmy dwa terminy… Obecnie nasz wierzyciel nie zechce czekać dłużej, zerwie układy… Moja dość bliska rodzina straci cały majątek, a ja sam kilkanaście tysięcy rubli.
Znowu zaczęły drżeć mu usta, a zaczerwienione oczy napełniły się łzami.
— Panie drogi! — zawołałem, chwytając go za rękę — ależ to przesada… Jestem urzędnikiem Banku Kredytowego i trochę znam się na interesach… Nikt nie może zerwać układów dlatego, że siła wyższa nie pozwala panu stawić się na godzinę szóstą… A przecież spóźniony pociąg to siła wyższa.
— Oni o tem nie wiedzą — odparł złamanym głosem.
Poznałem, że poczciwy rejent stracił wszelką energję. Więc rzekłem:
— Gdzie ma odbywać się pańska sprawa?…
— U rejenta Łabińskiego…
— No, panie, ależ ja go znam. To w całem znaczeniu porządny człowiek i on wszystkiemu zapobiegnie…
— Jakim sposobem? — pytał ojciec mojej najdroższej, mojej jedynej, mojej wyśnionej…
— Niech mi pan rejent pozwoli działać — zawołałem. — Niech mi pan zaufa na chwilę jak… synowi.