botę!… Potem zakląłem rejenta, ażeby położył się, zapewniłem, że nic mu nie grozi, że drzwi są doskonale zamknięte i że pukali zapewne chłopcy od szewca, który tu mieszka na poddaszu…
— Damże ja im!… — irytował się rejent. — Znam komisarza tutejszego cyrkułu i opowiem mu, co za łajdaki mieszkają w tym domu… Wynajdzie on tych chłopców…
— Ależ na miłość boską, niech im pan rejent przebaczy… To głupie dzieciaki, a gdy raz zwrócą na siebie uwagę policji, mogą być zgubieni…
Starowina uspokoił się i nareszcie zasnął, ale ja przez parę godzin nie zamykałem powiek, a chwilami zdawało się, że znowu grozi mi bezsenność.
O wpół do ósmej z rana, stosownie do mego polecenia, Rózia przyniosła nam na śniadanie: czekoladę, herbatę, szynkę i jaja na miękko. Poczciwy rejent nie mógł odchwalić się, że mam taką punktualną, zręczną i nawet bardzo przystojną pokojówkę. Ale ja odpowiedziałem oschle, że to nie moja, tylko mojej gospodyni służąca, na Rózię zaś patrzeć nie mogłem. Tak mi obmierzła za wczorajszą szynkę, bułki i wiele innych nietaktów.
Jak przepowiedział Łabiński, o dziesiątej kwestja spłacenia długu Jarzębinów-Przewracalskich została załatwiona. Wierzyciel z początku wyglądał ponuro, następnie jednak udobruchał się i powiedział:
— Czekałem tak długo i cierpliwie tylko przez szacunek dla rejenta Wierzgajły. Bo gdybym miał sprawę z jego siostrzeńcem, już od paru dni rozpocząłbym starania o licytację… A rejent dobrodziej niech pilnuje panicza, bo wam cały majątek przegra w karty…
Mówiący to jegomość był otyły, czerwony, nosił brudny surdut, a na karku miał grubą fałdę. Wogóle nie podobał mi się.
Uściskawszy Łabińskiego, wprost z kancelarji zawiozłem
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/292
Ta strona została uwierzytelniona.