chać jak najdalej za miasto na spacer. „Może tam — mówił doktór — może na łonie czystej natury znajdziesz pan ukojenie swych cierpień, na które sztuka lekarska nie ma środków…
(Zeznawałem przed sobą, że opowiadanie moje nie jest zbyt ścisłem: był to jednak dowód, że staje się poetycznem.)
Stosując się do rady genjalnego lekarza — mówiłem dalej — chory pojechał dziesięć… dwadzieścia… trzydzieści wiorst za Warszawę… Nagle pęka mu rower… podróżny o mało nie traci życia… A gdy omdlały z bólu odpoczywa pod krzyżem… przeznaczenie zsyła mu zacnego starca, który nietylko wyciągnął do niego dłoń pomocy, ale jeszcze zaprosił… przywiózł do swego domu, gdzie stęskniony, złamany życiem podróżnik spotyka osobę… Nie!… spotyka anioła, którego widywał w marzeniach, oczekiwał w niepokojach, wyrywał się do niego w samotności… Od tej chwili podróżnik odzyskał sen, spokój, nawet szczęście całego życia. Ta, której szukał…
Zosia podniosła się z klęczek i rzekła:
— Może teraz pójdziemy do pokoju?…
— Pani… ten zrozpaczony a jednocześnie najszczęśliwszy z ludzi…
— Słyszę doktora Biedrońskiego — przerwała mi czarująca istota — musimy tam iść…
— Pani… brakuje mi słów na wypowiedzenie uczuć… Jeżeli jednak nie obraziło cię moje zuchwalstwo, jeżeli nie jestem ci wstrętnym… racz mi dać na pamiątkę jeden z tych fiołków… jeden… jedyny…
Moja najdroższa… moja wymarzona… moje ukochanie… wzięła garstkę fiołków i podając mi je, rzekła:
— Za to, że pan wczoraj pocieszał i uspokoił tatusia…
Najmilsze w życiu kwiatki schowałem do pugilaresu.
— Aniele! — szepnąłem, a Zosia pobladła.
W tej chwili wszedł do ogrodu szpakowaty jegomość, ruchliwy, ale niezgrabny i szorstki, z dużemi wąsami, nieogo-
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/297
Ta strona została uwierzytelniona.