Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/298

Ta strona została uwierzytelniona.

loną brodą, podobny do ekonoma na małym folwarku. Zobaczywszy nas, zawołał:
— Zabieram pana warszawiaka do siebie!… Ty, Zochna, idź pomagaj matce, a ja pokażę panu moje muzeum… Jestem Biedroński, tutejszy konował, przez grzeczność nazywany lekarzem…
— Fitulski! — odpowiedziałem, dosyć obojętnie ściskając podaną mi rękę.
Byłem zły jak szatan… Także miał kiedy przywlec się nudny doktór i ciągnąć do jakiegoś tam muzeum, które mnie nic nie obchodzi. No, ale trudno. Jeżeli moja najdroższa musi pomagać matce… Zresztą, nacieszę się nią do końca życia…
Kiedy wyszliśmy na błotnistą ulicę, doktór zaczął wymachiwać rękoma i mówić:
— Panowie warszawiacy nazywacie Kulfonów obrzydliwą dziurą. Ale żaden nie zada sobie fatygi, ażeby sprawdzić, czy to jest naprawdę dziura i czy zawsze była taką… W mojem, nic nie znaczącem muzeum, szanowny warszawiak znajdzie: kamień z bruku, jaki istniał w Kulfonowie jeszcze w XVII wieku; bak, na którym wieszano złodziei; plany dwu łaźni z XVI wieku, z których dziś nie pozostało ani śladu nietylko na gruncie, ale nawet w zwyczajach ludności… Posiadam też rozmaite dokumenta świeckie i kościelne, a między innemi — zabawny wyrok w sprawie o wiarołomstwo. Upewniam szanownego warszawiaka, że dziś żaden trybunał nie zdobyłby się na podobne rozstrzygnięcie kwestji. Albowiem: wiarołomnej żonie kazał ówczesny sąd wyliczyć dwadzieścia rózeg, uwodzicielowi — siedemdziesiąt pięć.
— Oj!… oj!… — syknąłem na myśl o cierpieniach i kompromitacji biednego człowieka.
— A mężowi — ciągnął doktór — mężowi, który pozwolił na wiarołomstwo, kazano…
— Może wypłacić odszkodowanie? — zapytałem z ironicznym uśmiechem.