miałem z córką pańską, którą czczę i podziwiam za jej społeczną działalność, rozmowy tej nie mam potrzeby zapierać się przed nikim… Tak jest, nazwałem pannę Hannę aniołem, za to, że opiekuje się biednemi dziećmi i prosiłem ją na pamiątkę choćby o kawałek wstążeczki, ponieważ nie mam zwyczaju wozić ze sobą sztambuchów… Jeżeli to uważa pan za obrazę dla siebie, jestem gotów dać wszelką satysfakcję… Adres mój zna pan rejent…
A was — rzekłem, zwracając się do obojga rejentów — a was, szanowni i czcigodni państwo… żegnam… Raczcie wierzyć, że chwilowa znajomość z wami będzie dla mnie najpiękniejszem wspomnieniem, które poniosę do trumny…
Głos mi zadrżał… Ukłoniłem się rejentostwu, wyszedłem do sieni i schwyciwszy palto, wybiegłem na ulicę w stronę poczty.
— Fitulski… stój!… wróć się!… — wołał za mną poczciwy rejent.
Ale ja nawet głowy nie odwróciłem. Serce pękało mi na myśl, co powiedzą o mnie Zosia i Hania, gdy powtórzą między sobą rozmowę, jaką miałem z każdą z nich.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
W pół godziny później leciałem ekstrapocztą w stronę stacji, kipiący gniewem na wszystkich doktorów i na tego z Kulfonowa i na tego z Warszawy, który kazał mi wyjeżdżać na spacery za miasto. Jak można było proponować tego rodzaju system leczenia i narazić mnie na tak ciężkie nieprzyjemności!
Czy on myśli, że podobna awantura nie rozstroi mi nerwów gorzej, aniżeli niesypianie?
Ale i panny z prowincji są też wyborne… Gdybyś jej grzech śmiertelny opowiedział, ona zaraz musi powtórzyć rodzicom!