„Bo na tym naszym świecie pięknie wyglądałby człowiek, o którym dowiedzianoby się, że „miłuje nieprzyjacioły!...“ — rozmyślał dalej doktór. — Do jutra zostałby tylko w jednej koszuli, a za tydzień wytoczonoby z niego wszystką krew...“
— Nie, synusiu!... — szepnął, nachylając się nad łóżeczkiem — nie miłuj nieprzyjaciół i nie czyń dobrze tym, którzy cię będą nienawidzili. Inaczej zabraknie ci sił i serca dla tych, którzy cię kochają...
Nie rób tego, syneczku, nie, nie!...
W tej chwili elektryczny dzwonek w przedpokoju odezwał się w tak szczególny sposób, że zdziwiony doktór opuścił sypialnię dziecka i wrócił do gabinetu.
„Blisko dziesiąta... Cóż się tam komu stało?...“ — rzekł do siebie.
Do gabinetu wszedł człowiek stary, z długiemi włosami, z nieporządnie utrzymaną brodą. Miał na sobie wytarty paltot, popstrzony płatkami śniegu.
Na jego widok doktór cofnął się i zapytał tonem, w którym czuć było gniew i zdziwienie:
— Cóż sprowadziło do mnie... pana... i jeszcze o tej porze?...
— Krup... — szepnął starzec. — Mój wnuczek ma krup... dusi się!...
Doktór wzruszył ramionami. Starzec, widząc to, załamał ręce i począł mówić chrapliwym głosem:
— Panie, miej miłosierdzie!... Prawda... obdarłem was... Jeżeli zechcesz, wyznam to przed sądem... Ale i cóż mam z tego?... Nędzę... Moja córka, wdowa, utrzymuje się z szycia i w dodatku nie ma ani zdrowia, ani roboty... Jestem wobec ciebie zbrodniarzem, ale... co winno dziecko?... Ma dopiero sześć lat, panie... I czy może tak strasznie cierpieć za to, że