Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/021

Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedz gospodarzowi i sklepikarzowi, że ci państwo wszystko zapłacą — rzekł doktór.
— A wiesz, kto poręcza? — zawołał do stróża felczer. — Największy doktór w Warszawie, któremu tacy jak twój gospodarz nie warci butów czyścić!...
— Niech-no kolega nie będzie taki gorliwy... — upomniał go cierpkim tonem lekarz. — Jutro — zwrócił się do stróża — rachunki tych państwa będą zaspokojone, a tymczasem i wy służcie im, a będziecie wynagrodzeni...
Mówiąc tak, doktór przysłuchiwał się własnym zdaniom, ażeby sprawdzić, o ile są logiczne... Musiał przyznać, że jakkolwiek ich treść jest nowa, jednak niema w niej ani śladu szaleństwa.
Starzec i jego córka zajmowali jeden szczupły pokój na trzeciem piętrze. Wszedłszy tam, doktór spostrzegł, że w mieszkaniu jest zimno, i że ani na kominku, ani na stole nie było widać nawet resztek jakiejkolwiek żywności.
Na jednem łóżku leżał starzec, zasłoniwszy głowę rękoma; na drugim siedziała niegdyś elegancka, dziś zmizerowana kobieta, z sześcioletnim chłopczykiem na ręku. Dziecko miało twarz silnie zaczerwienioną, obrzękłą szyję, trudny oddech i kaszel, przypominający szczekanie. Niekiedy oddech zupełnie ustawał, a wówczas dziecko gwałtownemi ruchami wyciągało ręce do zrozpaczonej matki, lub szarpało na sobie stare ubranko. Można było myśleć, że już kona.
Kiedy doktór, a za nim felczer ukazali się w pokoju, kobieta krzyknęła z radości, a starzec zerwał się, usiadł na łóżku i osłupiałym wzrokiem spoglądał na przybyłych.
— Ojcze... Boże miłosierny... Jaś będzie uratowany!... — mówiła kobieta.
Ale po chwili nowa opanowała ją trwoga:
— Proszę pana, czy koniecznie potrzebna jest operacja?... Bo...