— Leosiu — odezwał się starzec — przecież sama wiesz... sama żądałaś operacji... Widzisz, co się z nim dzieje...
— W takim razie ja będę przy tem... Ja muszę być przy tem... Ja będę go trzymała!... — zawołała z mocą.
— Za pozwoleniem — przerwał doktór, odzyskawszy właściwy mu spokój, który z taką niepokonaną siłą narzucał się chorym i ich otoczeniu. — Czy potrzebna będzie i jaka operacja, o tem dopiero dowiemy się. Tymczasem pani będzie łaskawa dostarczyć nam... gorącego rumianku...
— Nie mam wody gorącej, ani rumianku... —szepnęła kobieta.
— W takim razie uda się pani do stróża, i on tę sprawę ułatwi, a ja przez ten czas zbadam malca.
— Okropny stan!... Prawda, panie?...
— Dla matki — tak, dla lekarza — nie. Przypominam o gorącym rumianku...
Kobieta wybiegła z pokoju, a w tej chwili felczer otworzył wielkie pudło, które z sobą przyniósł, i zaczął z niego wydobywać narzędzia, opatrunki, a nawet butlę wody.
— Panie — rzekł doktór do starca — operacja jest konieczna, i zaraz ją zrobimy...
— Nie zaczeka pan na córkę?...
— Nie sądzę, ażeby nam jej obecność pomogła.
Felczer rozpalił lampkę, zaopatrzoną w reflektor i refraktor, rzucił na stolik kołdrę, złożoną w kilkoro, na to poduszkę, a na nich ostrożnie położył ledwie dyszące dziecko. Widząc to, starzec upadł na swoją nędzną pościel i szlochając, okręcił głowę paltotem.
Tymczasem jego córka zbiegła nadół do stróża, błagając nieśmiało, czy nie mógłby pożyczyć gorącego rumianku — i ręcząc słowem, że gdy jej synek wyzdrowieje, ona zaraz weźmie się do roboty i spłaci wszystkie długi, a najpierwej to, co winna jemu, stróżowi.
Jakież jednak było jej zdziwienie, gdy stróż zdjął przed
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/022
Ta strona została uwierzytelniona.