Kilkanaście lat temu, garstka „inteligentnych“ warszawian zbierała się w pewnej cukierni. Schodziliśmy się nad wieczorem, pijaliśmy kawę i herbatę, jadaliśmy ciastka i lody, i naturalnie, rozmawialiśmy o wypadkach bieżących. Zebrania te nazywały się „giełdą“, albowiem prawie każdy uczestnik przynosił z sobą nowiny i sprzedawał je towarzyszom — za inne nowiny, takiej samej wartości.
— Słyszeliście, że A. przegrał w karty trzy tysiące rubli i nie zapłacił?
— A czy wiecie, że B. zeszedł pana C. na bardzo czułej rozmowie ze swoją żoną?...
— Stare dzieje!... Ciekawe jest to, że pana E. przydybano na kasowych nadużyciach i będzie proces...
Nowin tych, między innymi, słuchał zazwyczaj milczący lekarz, nazwijmy go — Steckim. Spokojnie oglądał ilustracje i nagle wybuchnął krótkim śmiechem.
„Giełdziarze“ umilkli, a jeden z nich, może dotknięty śmiechem, zapytał:
— Cóż się to stało doktorowi?...
— Przypomniałem sobie pewne zdarzenie — odparł Stecki i w dalszym ciągu oglądał drzeworyty.
Śmiech jego zmroził towarzystwo. Przestano opowiadać sobie „wiadomości giełdowe“, a poczęto rozmawiać o pogodzie. Wreszcie ten i ów podniósł się z krzesła, a po upływie kilku minut zostaliśmy tylko we dwu: Stecki i ja.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/031
Ta strona została uwierzytelniona.
OPOWIADANIE LEKARZA.