— Przejdźmy się po ogrodzie — rzekł lekarz.
A gdy znaleźliśmy się w alei, dodał:
— My tu jednak nieźle oporządzamy bliźnich!... Gdyby opinje miały moc urzeczywistniania się, jedna połowa naszych znajomych musiałaby iść do kryminału, druga do grobu.
— Chyba zanadto pesymistycznie sądzisz pan nasze... zamiłowanie nowin. Prawda, że niekiedy powtarzamy niemożliwe i nawet ohydne pogłoski, ale robimy to w sposób tak oględny, tak nieledwie serdeczny, że chyba nikomu nie wyrządzamy krzywdy. Przypomnij pan sobie choćby dzisiejsze anegdoty. Wprawdzie jeden mówił, że E. przyłapano na kradzieży, ale ktoś drugi zaraz temu zaprzeczył, a trzeci, wspominając o romansie pani B. z panem C., nie omieszkał dodać, że wiadomość ta robi wrażenie plotki.
— A jednak bywają nieszczęśliwi, których zabija plotka, nawet opowiedziana z poprawkami i zastrzeżeniami — odparł zamyślony lekarz.
— Znał pan takiego nieszczęśliwca?... — spytałem.
— Prawie że znałem — odpowiedział i po chwili zaczął historję, którą tu wiernie powtarzam.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Z małych przyczyn niekiedy rodzą się duże skutki. W marcu 187. roku, jako student piątego kursu medycyny, biegłem do szpitala, ażeby dowiedzieć się o rezultacie analizy, zrobionej dla jednego z moich chorych.
Powtarzam: biegłem do szpitala, gdyż właśnie, podczas mojej wędrówki, ustępująca zima wysypywała resztę śniegu, w postaci mokrych płatów, padających tak gęsto, że przechodnie robili się podobnymi do białych niedźwiedzi. Gdyby nie ten śnieg, szedłbym znacznie wolniej, spóźniłbym się o parę minut i nie spotkałbym, w szpitalnej sieni, rzadko widywanego kolegi, zwanego Parmezanem, ponieważ chwalił się raz, że jego dziadek należał do farmazonów. Parmezan, przy po-