Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/033

Ta strona została uwierzytelniona.

mocy szwajcara, oczyszczał swój wiotki paltocik ze śniegu, wołając melodramatycznym głosem:
— Miljon szkarlatyn i tyfusów!... Nie dość, że przemoczyłem nogi, ale jeszcze wpadła mi za kołnierz grudka śniegu. Brrr!...
Błysnął żółtawemi oczyma, otrząsnął się, i poszliśmy razem na korytarz, właśnie w chwili, kiedy po zawiei grudniowej w wysokich oknach szpitala ukazało się słońce, prawie majowe.
— No, spojrzyj kolega — zawołał Parmezan — czy to podłe słońce nie mogło wystąpić przed dziesięciu minutami?...
Znowu otrząsnął się i tak energicznie tupnął w podłogę, że w korytarzu odpowiedziało dźwięczne echo. Na ten odgłos uchyliły się najbliższe drzwi, i usłyszeliśmy upomnienie:
— Cicho tam!... w szynku jesteście, czy w stajni?...
Jednocześnie ukazał się nasz gromiciel. Był to kolega, z powodu swojej figury przezwany Basetlą. Spostrzegłszy nas, zamknął drzwi i rzekł prawie szeptem:
— Ach, to wy!... Wielki los wygraliście!... Pokażę wam tak piękny okaz suchotnika, że bez preparowania można go umieścić w gabinecie osteologicznym... Skóra i kości... Niech pęknę, jeżeli kiedy widziałem coś podobnego!...
— Cóżto za jeden?... — spytałem zaciekawiony.
— Wyobraźcie sobie, że jest to kolega medyk, z drugiego kursu. Odludek, pesymista, ale co za wściekła energja w tym facecie! Jeszcze tydzień temu chodził na własnych nogach i udzielał marnie płatnych korepetycyj. (Winszuję uczniom i ich rodzicom!) A kiedy nareszcie legł w barłogu, nikomu nie dał znać, że jest chory. Dopiero stróżka zawiadomiła rządcę domu, rządca policję, policja uniwersytet, no i dostaliśmy go tutaj, wątpię jednak, czy na dłużej niż tydzień. Dlatego radzę wam nasycić oczy widokiem jego szkieletu, dopóki jest w akcji...
Jak on się nazywa?... — zapytał skrzywiony Parmezan.