dowin i owoców pomieszczono w sali popisowej naszego gimnazjum.
Był to początek roku szkolnego, więc miałem dosyć czasu i codzień zwiedzałem wszystkie części wystawy. Przypatrywałem się próbom pługów, siewników i bron nowego typu za rogatkami wschodniemi; potem biegłem do koszar, ażeby po raz dziesiąty i piętnasty oglądać młynki, sieczkarnie i rozmaite machiny, których znaczenia nawet domyślić się nie mogłem. Zaś na ukoronowanie moich agronomicznych uciech łaziłem do sali gimnazjalnej, ażeby tam podziwiać olbrzymie buraki, marchew, kalafjory i kapustę.
Nie potrzebuję dodawać, że największą popularnością cieszyły się okazy istotnie pięknych owoców, między któremi wyróżniał się koszyk jabłek ciemno-amarantowej barwy. Muszę też nadmienić, z przykrością, że codzień, pomimo dozoru, ginął jakiś owoc. Pokazuje się, że...
— Że zakazane owoce smakują najlepiej — wtrącił Basetla. — Już znamy ten głęboki aforyzm!...
— Radzę ci wynajmować swój język do prania bielizny, zamiast kijanki!... — burknął Parmezan i odetchnąwszy, mówił dalej:
— Pewnego dnia, kiedy znowu szedłem do gimnazjum, rozumie się, nie na lekcje, tylko na wystawę, zobaczyłem przed szkołą zbiegowisko. Tłum, ciągle rosnący, kotłował się u drzwi głównych, w których policjant (czarny mundur z czerwonym kołnierzem, na głowie pikielhauba, przez ramię szabla na szerokim pasie), trzymał za rękę jakiegoś chłopca w ubraniu cywilnem.
W pierwszej chwili nie mogłem poznać twarzy, chłopak bowiem zasłaniał się drugą ręką, trzęsąc się i płacząc tak rzewnie, że łzy wypływały mu z pomiędzy palców. Ale gdy zbliżył się jakiś pan, z zapytaniem: „Co się stało?...“ — policjant oderwał chłopcu rękę od twarzy, a wówczas... poznałem Eisenfedera!
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/037
Ta strona została uwierzytelniona.