Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/060

Ta strona została uwierzytelniona.

— Która polega na tem, ażeby, gdy dadzą ci policzek z jednej strony, nadstawić drugą — wtrącił Goldberg.
— To jest cnota nadzwyczajna, ja zaś mówię o zwyczajnych, do których należy: wytrwałość, oszczędność, rzetelność, sprawiedliwość — odpowiedział Czerski.
— Tchórzostwo — mruknął Zygmunt.
— Odwaga, panie — mówił Czerski — odwaga, która, jeżeli potrzeba, nie lęka się niczego: ognia ani wody, piekła ani śmierci. Odwaga, która potrafi o wszystkiem myśleć, wszystko krytykować, wszystko zamierzyć i wszystko wykonać...
— Nie słyszę tu odpowiedzi na moją troskę — odezwał się Miler.
— W tej chwili będzie odpowiedź — prawił Czerski. — Otóż, jeżeli Prusacy zabierają Polakom ziemię, czyli jeden z czynników dobrobytu, Polacy muszą spotęgować trzy inne czynniki, a więc: energiczną pracę, wiedzę twórczą i cnoty. A wówczas nietylko nie zginą, ale jeszcze podniosą się na wyższy stopień cywilizacji...
Goldberg spojrzał na zegarek.
— Darujcie — rzekł — wyrabiam swemu kuzynowi posadę w banku lugduńskim i za kwadrans muszę się z kimś zobaczyć. Nie obrazisz się, Janie?
— Ja także uciekam — odpowiedział Czerski. — O dziesiątej będę na zebraniu, w którem jog Ahamkara...
— Aha... ten szarlatan indyjski! — wtrącił Zygmunt.
— Jak go zobaczę, powiem ci, czy jest szarlatanem — odparł Jan. — A tymczasem słyszę, że człowiek ten czyta w cudzych myślach, widzi przez ściany, opowiada przeszłość i przyszłość. Mówią też o nim, że potrafi unosić się w powietrzu, znikać, albo ukazywać się w miejscu zamkniętem...
— Słowem: istny djabeł! — roześmiał się Zygmunt.
— O gdyby nim był! — zawołał Władysław Miler, podno-