Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/075

Ta strona została uwierzytelniona.

tywał się ich: czego się uczą? jak to jest w szkołach?... jakim sposobem można zostać dyrektorem albo inżynierem?... Bo widzi pan, jego matka, kobieta niezwykłego rozumu, chciała wykierować go na lekarza, ale on sam ciągnął do mechaniki. Pamiętam, że nieraz godzinami przesiadywał w tokarni, w rysowni, w odlewni, a oczy to mu się paliły jak wilkowi... O, bystry był!... Majstrowie często mówili mi o nim... Bonifacy, dajcie marchewki z groszkiem...
— A mnie makaronu włoskiego — dorzucił pan Ludwik.
— Pomijam wiele drobnych wydarzeń, w których Adamczyk okazywał rozsądek i piękny charakter, a przechodzę do rzeczy głównej. Pokonawszy niemałe trudności, dostał się wkońcu mój chłopak do prywatnej szkoły realnej w Warszawie. Z początku pomagała mu matka. Lecz gdy trzeba było wyposażyć siostrę, dać na handel pieniędzy starszemu bratu, więc w rezultacie dla młodszego zabrakło i nadszedł taki rok, że mój Adamczyk począł naprawdę myślić o porzuceniu szóstej klasy i o powrocie do Komorowa, do naszej fabryki.
Otóż, co się wtedy zdarzyło. Pewnego dnia woła Adamczyka dyrektor szkoły i mówi: „Trafia się stypendjum, dwieście pięćdziesiąt rubli. Jesteś doskonały uczeń, więc mógłbyś je dostać, ale — masz współzawodnika, Ziewalskiego. Dobrze byłoby, gdybyście się porozumieli.“
Adamczyk mało nie oszalał z radości, a ponieważ miał u jakiegoś szewca obiady za korepetycje, więc był gotów podzielić się ową sumą stypendjalną z Ziewalskim. Tymczasem na drugi dzień Ziewalski sam przyleciał do niego z taką propozycją: „Mój kochany, jeżeli mi nie ustąpisz stypendjum, to ja sobie życie odbiorę, a ty z dwustu pięćdziesięcioma rublami zostaniesz — durniem do końca świata...“ „Dlaczego mam zostać durniem?...“ pyta Adamczyk. „A bo ja mam matkę, która wprawdzie pobiera emeryturę, ale to nam nie wystarcza. Więc — albo muszę mieć stypendjum, albo nie będę mógł skończyć szkoły, a w takim razie odbiorę sobie życie...“