kę, mieszkanie i jedzenie. A po czterech latach nietylko ukończył szkołę z odznaczeniem, ale jeszcze wynalazł swój motor, który, jak panu mówię, przyniósł mu w roku zeszłym siedemnaście tysięcy rubli dywidendy.
— Chwat chłop!... — zawołał pan Ludwik. — Bonifacy, proszę jeszcze kufelek ciemnego...
— A ja szklaneczkę jasnego — dodał pan Józef.
— A cóż z tym Ziewalskim? — zapytał pan Ludwik.
— Niedługa historja. Skończył edukację na szkole realnej. Jakiś czas był poetą, później uczył się malować, potem coś tam na skrzypcach... I nareszcie, kiedy mu umarła matka, wziął się do buchalterji. Ożenił się, klepał biedę na marnych posadzinach, a teraz niedawno, jak pan wiesz, przyszedł do Adamczyka i w imię szkolnego koleżeństwa, błagał o jaką dobrą posadę. „Z głodu umieramy — mówił — i jeżeli nie dostanę choćby stu rubli na miesiąc, odbiorę sobie życie...“ No i Adamczyk dał mu posadę i dopłaca sześćset rubli rocznie, za to, że kiedyś Ziewalski odebrał mu szlacheckie stypendjum.
— Z tego pokazuje się — rzekł pan Ludwik — że od stypendjum lepsze są zdolności... Bonifacy, płacić!...
— A najlepszy charakter... Bonifacy, ja miałem zupę, zrazy z kaszą... Charakter panie, charakter!...
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/077
Ta strona została uwierzytelniona.