Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/080

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kohot-Pokrywalski... — wtrącił pan Adam.
— W istocie! — pochwytuje gość — pan Ludwik Kohot-Pokrywalski... Moja siostrzenica, jej mąż i cała nasza rodzina była wprost uszczęśliwiona, że choć tym sposobem zawrze niby pokrewieństwo z tak miłym człowiekiem, jak pan Pokrywalski...
— Kohot-Pokrywalski...
— Kohot-Pokrywalski — ciągnął gość. — No, ale od tej chwili zaczyna się dla mnie wobec szanownego pana trudna sytuacja...
— Proszę... niech pan będzie szczery...
— Ponieważ pan rozkazuje, więc będę nim — mówi gość. — Zresztą zapewne i do pańskich uszu doszły niedorzeczne plotki, kursujące od kilku dni...
— Ależ niech szanowny pan nic nie ukrywa... — błagał pan Adam.
— Skoro zmusza mnie drogi pan, więc powtórzę, co mówią. Otóż opowiadają, ze wszelkiemi detalami, że szanowny pan Ludwik miał jakąś przykrą awanturę w kabarecie... że policja, nie z „ochrany“, ale z wydziału śledczego, robiła u niego rewizję... że nawet aresztowała pana Ludwika... A co najciekawsze, że kochany pan Ludwik, który dość wyraźnie starał się o życzliwość naszej kuzynki, panny Wandy, ma w tych dniach żenić się z jakąś starą i brzydką babą... wtrąca nieśmiało pan Adam.
— Panna Idalja Dusigrosz-Złocińska nie jest brzydką —

— Zwiędła cera... zapadnięte usta... śpiczasty nos... — odpowiada gość, najuprzejmiej zacierając ręce.
— Ale figura!
— Nawet kamienna figura pleśnieje po czterdziestu latach...
— Panna Idalja nie ma czterdziestu lat! — protestuje gospodarz.
— Ma, proszę pana, i to z czubkiem — słodko mówi