Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/081

Ta strona została uwierzytelniona.

gość. — Ale jej kamienica o trzech podwórkach i stu trzydziestu lokalach zasłania wiek i niedoskonałości fizyczne, podczas gdy nasza kuzynka Wanda nie ma nic! — dodaje z westchnieniem, podnosząc ręce dogóry.
— Ma, panie, ma! Panna Wanda ma najcenniejsze skarby, jakie winna posiadać kobieta! — woła pan Adam, chwytając gościa za obie ręce. — Panna Wanda ma młodość, ma zdrowie, ma piękność i ma wuja... wuja takiego jak pan dobrodziej!
— Taki wuj, to zaledwie kilka tysięcy rubli po śmierci... to nie kamienica z dwoma frontami! — szepcze gość, oddając panu Adamowi uściski.
— A stosuneczki?... a protekcyjki?... — uśmiecha się pan Adam.
Na wzmiankę o stosuneczkach oczy pana Tomasza błysnęły. Uderzył dwoma palcami w biurko i zawołał:
— Otóż to boli mnie najwięcej!... Umizgał się... bałamucił dziewczynę... i właśnie, gdy dzięki moim stosunkom otrzymał posadę na osiemset rubli w banku, w ciągu kilku dni porzuca nieszczęśliwe dziecko i żeni się ze starą babą, posiadaczką kamienicy!
Pan Adam podniósł się z fotelu i kładąc rękę na sercu, rzekł:
— Szanowny panie, mój siostrzeniec, Ludwik Kohot-Pokrywalski, jako człowiek honoru, jako dżentleman, musi ożenić się z panną Idalją...
-— A więc i ją bałamucił?
— Boże uchowaj. Poznał ją w tym samym nieszczęsnym dniu, albo lepiej powiedzmy: tej samej nocy, kiedy za łaskawą protekcją pańską otrzymał wyższą posadę...
— Awantura! — mruknął gość.
— Nadzwyczajna... niesłychana... nieprawdopodobna awantura — mówił wzburzony pan Adam. — Ale ponieważ Ludwik ma być kumem szanownej siostrzenicy pańskiej...