z przyjemnością — odpowiedział gość, nie przestając się śmiać, ale w sposób godny dobrze wychowanego człowieka.
— Gdy Ludwik zadzwonił do mieszkania pod numer pierwszy, otworzył mu drzwi sam doktór Magus i milcząc, poprowadził przez kilka pokojów, do swojej fizyko-medycznej pracowni, gdzie na środku stało pudło metalowe, wielkości małego pokoiku...
— Machina do ścieśniania powietrza!... — wtrącił gość.
— Tu doktór zwrócił się do Ludwika, który szedł za nim jak automat, i rzekł:
— „Za afront, wyrządzony mojej wnuczce, musisz odpokutować...“
Ludwik chciał odpowiedzić:
— „Ależ miałem jak najuczciwsze zamiary względem pańskiej wnuczki...“ — głosu mu jednak zabrakło. A tymczasem doktór otworzył drzwi pudła i wskazał palcem jego wnętrze, dokąd mój siostrzeniec wszedł całkiem dobrowolnie i bezwładny upadł na szezlong, obok stoliczka.
— „Panno Idaljo!“ — zawołał Paracelsus.
W tej chwili weszła do pracowni panna Dusigrosz-Złocińska i, zmieszana, wylękniona, stanęła przed otwartemi drzwiami metalowego pudła.
— „W tym kloszu — mówił Paracelsus grobowym głosem — jest tyle powietrza, że człowiek może godzinę żyć w niem. Jeżeli więc pani chce utrzymać przy istnieniu tego obrzydliwego rozpustnika, tego grzesznego bałamuta, niech mu pani co godzinę otwiera drzwiczki. W każdym razie oddaję go pani na własność. Może pani zrobić z nim, co się jej podoba.“
Ludwik wszystko słyszał i doskonale rozumiał, że dokonywa się nad nim jakaś przemoc; lecz nie mógł ani ruszyć się, ani nawet ustnie zaprotestować. Tymczasem metalowe drzwi zatrzasnęły się, a w okienku, z grubego szkła, ukazała się smutna i przerażona twarz panny Idalji.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.