Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/089

Ta strona została uwierzytelniona.

gwałtownie, że oddycha prędko i jakby płytko... Chciał westchnąć głębiej — niepodobna!...
— „Ależ ja się duszę!...“ — zawołał. Ogarnęła go trwoga. Zadyszany zerwał się, zatrzepotał rękoma i prawie upadając na szezlong, dotknął dzwonka, który odezwał się gwałtownie, z przerwami, jak wołanie o ratunek.
Upłynęło pół minuty, może minuta, może dwie...
— „Jestem zgubiony!“ — szepnął mój nieszczęśliwy siostrzeniec. Jednocześnie szczęknęły drzwi, uchyliły się i — Ludwika owionęło świeże powietrze. Uczuł, że wraca mu życie i... rzewna wdzięczność zbudziła się w jego sercu.
— „Kto to?“ — zapytał omdlewającym głosem.
— „Ja“ — szepnęła panna Idalja.
— „Jaka pani dobra!“
Idalja nieśmiało wsunęła głowę do pudła, a w tej chwili wydała się Ludwikowi mniej wstrętną.
— „Muszę być bardzo chory?“
— „Istotnie wygląda pan blado... Wino musiało być nadto mocne...“
— „Pani myśli, że jestem pijany?“
— „Sama nie wiem, co myśleć...“
— „Pani tutaj mieszka?“
— „Tak jest.“
— „Czy w obowiązku u doktora?“ — zapytał Ludwik.
Panna Idalja zdziwiła się.
— „Ja nie jestem w obowiązku... jestem właścicielką tego domu.“
„Właścicielką?“ — pomyślał Ludwik, a głośno dodał:
— „Zdaje mi się, że to jest wielki dom?“
— „Bardzo — odpowiedziała. — Kilka razy za wielki w stosunku do moich potrzeb.“
Teraz Ludwik spostrzegł, że suknia panny Idalji jest skrojona i uszyta przepysznie, a jednocześnie zobaczył na palcu jej lewej ręki pierścionek z brylantem wielkości dużego ziarna