— „Zeznanie pani jest bohaterstwem, ale... czy ma pani świadków?“
— „Stróża i dwie służące“ — odpowiedziała Idalja.
— „W takim razie muszę uwolnić pana Pokrywalskiego, ale pani sytuacja...“
— „Nie myślę o niej, kiedy chodzi o uratowanie człowieka niewinnego...“
W izbie zrobiło się cicho; wszyscy z zaciekawieniem patrzyli na Ludwika, który zrozumiał, że musi uczynić jakiś krok stanowczy. Więc zwrócił się do Idalji i tym swoim dźwięcznym, rzewnym głosem rzekł:
— „Pani, mam zaszczyt prosić o jej rękę.“
— „Ma pan obie“ — odpowiedziała, śmiejąc się, ale z oczyma pełnemi łez.
— Uroczyste zaręczyny! — wykrzyknął pan Tomasz. — W biurze policji, wobec sędziego śledczego, ajentów i złodziei...
— A cóż, według szanownego pana, miał zrobić Ludwik w podobnej sytuacji?... Porzucić kobietę niewinną i życzliwą sobie na pastwę plotek miejskich?
— Rozumie się, że nie — przerwał gość. — Ale słuchamy dalej.
— Mówię szanownemu panu — cud za cudem... same cuda... Jeszcze Ludwik nie zdążył wypuścić rączek panny Idalji z namiętnego uścisku, gdy nagle — z hałasem otworzyły się drzwi izby i wbiegł, a raczej wtoczył się, w towarzystwie policjantów, jakiś człowiek zmiętoszony, zapłakany, z twarzą mocno opuchniętą, który cicho jęczał i prawą ręką podtrzymywał lewą rękę. Na jego widok zdumiony sędzia krzyknął:
— „Gąsior?... a ty tu co robisz?... Onegdaj wypuścili cię z kozy i już jesteś zpowrotem?“
— „Do usług wielmożnego sędziego... o la Boga!“ — jęknął przybysz.
— „Cóżeś taki zmarnowany?“ — pyta sędzia.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/096
Ta strona została uwierzytelniona.