zasiłki miesięczne, o ile wnuk zechciałby uczyć się konwersacji francuskiej i niemieckiej. Ludwik był gruntownie uczciwy. Ponieważ nie oddawał się jeszcze konwersacjom, będąc zajęty analizami chemicznemi, więc nie pisał do babki o pieniądze, a nawet z otrzymanych nie wydał ani grosza. I dopiero onegdaj z tej sumy wykopał trzy ruble i wręczył je Pomidorowi na kupno biletów do teatru.
Pomidor nie miał właściwie żadnego zajęcia, a starał się o debiuty w teatrze Rozmaitości, gdzie umyślił zrobić karjerę. Nieraz występował w widowiskach amatorskich, a choć nieco seplenił i miał jedno oko wykrzywione, sądził, że te właśnie znaki szczególne będą stanowiły jego potęgę przy odtwarzaniu czarnych charakterów. Dużo przytem opowiadał o swoich stosunkach zakulisowych i upewniał Ludwika, że za trzy ruble wydobędzie mu takie bilety na galerję, jakich kto inny nie dostałby za tysiąc.
Proszkiewicz dał mu więc trzy ruble jeszcze onegdaj i miał otrzymać bilet na poczekaniu, za chwilę. Gdy jednak Pomidor nie zgłaszał się nawet po upływie czterdziestu ośmiu godzin, zrozpaczony Ludwik uwolnił się z apteki o wpół do siódmej i sam pobiegł po drugą parę biletów. Koledzy zapewniali go, że pod teatrem, od przekupniów, zawsze dostać można, czego dusza zapragnie; bo choć biletów niema w kasie, napewno znajdą się obok kasy.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Pan Ludwik do tej pory, mimo dwumiesięcznego pobytu w Warszawie, nie był jeszcze w teatrze. Chłopak ambitny i chciwy wiedzy serdecznie zaprzyjaźnił się z panem Doświadczyńskim, dyrektorem apteki, który wiele lat spędził w Berlinie, Paryżu, Londynie, posiadał rozległą wiedzę w rozmaitych dziedzinach (n. p. znał historję i jeografję), a kochał farmację i chemję. Całe życie spędzał w aptece, o ile zaś miał chwilę wolną, pracował nad chemją, albo czytywał autorów