Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

ulubionych. Stary farmaceuta wywierał wpływ hipnotyczny na Proszkiewicza, który garnął się do niego, pod jego okiem dokonywał analiz i pochłaniał książki, zalecane przez mistrza.
Tak było przez dwa miesiące, dopóki pewnego dnia kasjerka apteki, panna Klotylda, przy jakiejś wypłacie nie uśmiechnęła się do Proszkiewicza i wypadkowo nie dotknęła małym paluszkiem jego ręki. Od tej chwili chłopak zesmutniał, zamyślił się i nieco osłabnął w namiętności do czystej wiedzy. To też pan Doświadczyński, spoglądając na niego ponad szafirowemi okularami i głaszcząc szpakowatą brodę, rzekł raz:
— Strzeż się, kolego, tych rzeczy: knajpy, długów, kart i kobiet... Kobiet nadewszystko, bo to ułomne stworzenia i niejednego przyprawiły o upadek, nie wyłączając osób duchownych.
— A moja babunia? — spytał Ludwik.
— Babunie już nie są kobietami; myślę o młodych.
— A... a... a... panna Klotylda?...
— Uczciwa, pracowita, wesoła, dobrze wychowana, ale zawsze tylko kobieta. Dziwisz się kolega?... Więc sam powiedz, czy w pannie Klotyldzie nie zdradza pewnej, że tak powiem, niższości duchowej takie, naprzykład, wdawanie się z Ildefonsem?
— Tak, pan Ildefons dziwny człowiek! — wtrącił nie bez uciechy Ludwik.
— To nie żadne dziwy, tylko zwyczajna blaga. Obełguje nas jakiemiś arystokratycznemi stosunkami i ośmiela się, nawet w mojej obecności, mówić, że ma do wyboru dwie posady: albo u Hersego w dziale jedwabiów, albo agenturę kapusty kwaszonej hrabiego Potockiego. A tymczasem z czego on żyje? Po całych dniach grywa w bilard, a już pominę wypadek, że zginęły kiedyś w jego obecności grube pieniądze...
I cóż na to panna Klotylda? Zamiast kazać stróżowi, aby faceta wyrzucił za drzwi, ona — mizdrzy się, rumieni, a oczy