Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja wrócę do domu. Przecież za dwoma biletami nie wejdą trzy osoby na galerję.
Po tej odpowiedzi w sercu Ludwika stoczył się bój — olbrzymów. Jednym, silnym jak sama śmierć, było pragnienie, była żądza pójścia do teatru w towarzystwie panny Klotyldy; drugim — było wyrzeczenie się tej rozkoszy dla przyjemności panny Klotyldy. Walka trwała mgnienie oka, poszarpała serce w młodzieńcu, zabiła nadzieję, kirem smutku omotała mu duszę, lecz — zwyciężyło poświęcenie.
— Pani — rzekł biedny chłopak, ledwie hamując wybuch żalu — pani... ja oddam mój bilet... byle tylko pani...
— Doskonale! — zawołała czarująca Klotylda. — Jeszcze będą grali „Fausta“ w tej samej obsadzie, to pójdzie pan na drugi raz... Ale... ale... a co jesteśmy winne za bilety?
Proszkiewicz poruszył ustami, lecz głosu wydać nie mógł. Wyręczył go nadchodzący w tej chwili pan Ildefons, który, usłyszawszy pytanie o cenę biletu, wtrącił:
— Co?... dostały panie bilety do drugiego rzędu?... A to awantura!... Drugi rząd kosztuje rubel dziesięć.
Panna Klotylda niecierpliwie wydobyła portmonetkę, z niej trzy ruble i rzekła, podając papierek Ludwikowi:
— Jutro zwróci mi pan resztę...
— Może pani raczy przyjąć? — szepnął nieszczęśliwy młodzieniec, wyciągając do niej pudełko.
— Cukierki? — zawołał pan Ildefons. — Niech pani prędko bierze i rwijmy, bo jeszcze gotowi nas wylać z teatru.
Bez podziękowania wydarł cukierki z rąk Ludwika i wraz z obiema damami szybko pobiegł w stronę Teatru Wielkiego.
Ludwik skamieniał. Zdawało mu się, że głowa nagle mu opustoszała i że piorunowym hukiem rozlegają się w niej wyrazy jakiegoś przechodnia:
— Nic jej nie jest... Zgubiła kalosz, a narobiła takiego wrzasku, jakby ją samochód przejechał.
„Aha! — pomyślał Ludwik — mówią o tej pani, która