tak krzyknęła... A mnie, głupcowi, przywidziało się, że to pannę Klotyldę przejechali!“
Teraz zaczęła fermentować w nim obrażona duma i gniew.
— Więc to tak? — mówił do siebie. — Ja biegnę jak warjat po bilety... przepłacam... a panienka tymczasem zwabia sobie wielbiciela?... Idą razem do teatru, nawet biorą przyjaciółkę, a ze mną postępują, jakby wyrzucili za drzwi!... Więc to tak płaci się w Warszawie za uprzejmość... za wyrzeczenie się?... Bardzo dobrze zdarzyło się z tą przyjaciółką!... Bo i co ja robiłbym w teatrze z nią i tym Ildefonsem?... Zapewne siedzieliby przy sobie, rozmawialiby tylko ze sobą, a ja jak dureń miałbym obowiązek wytrzeszczać ślepie na scenę... Bardzo dziękuję za rolę ciotki od pilnowania czyjejś cnoty.
Wszystko w nim drżało i płonęło; płonęła przedewszystkiem świeża miłość do panny Klotyldy i zamieniała się — na czarny popiół.
— Piękne zwyczaje w Warszawie!... Dowcipne panienki, jak widzę!
Wtem od wejścia do Wielkiego Teatru rozległy się krzyki: — „Łapaj!... trzymaj złodzieja!“ — Przechodnie zaczęli uciekać z pod filarów. Obok Ludwika przebiegł młody człowiek w czarnym paltocie i rzucił czapkę na plac, a ubrał się w kapelusz. Zanim Proszkiewicz wymiarkował, o co chodzi, jacyś jegomoście, wrzeszcząc: „Jest złodziej!“ — pochwycili go, rozpięli mu palto, błyskawicznemi ruchami zrewidowali kieszenie i dali mu parę razy w kark, zresztą niezbyt silnie, co nawet zdziwiło Ludwika. Lecz jednocześnie nadbiegł pan zadyszany i zarumieniony, który, spojrzawszy na Proszkiewicza, zawołał:
— To nie ten!... Tamten był starszy... brunet i w czarnym paltocie...
I pobiegł dalej.
— Przepraszamy! — zawołał do młodzieńca jeden z tych, którzy przetrząsnęli mu kieszenie. Uwolnił mu ręce i wraz z in-
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.