nymi pobiegł ku Wierzbowej. Ludwikowi zdawało się, że tym, co trzymał go ztyłu, był ów jegomość w obrzydliwym surducie, który wytumanił od niego czterdziestówkę za rzekome pośrednictwo przy nabyciu biletów.
Zatrwożył się. Dotknął kieszeni, gdzie była portmonetka... niema portmonety!... Zegarek... niema zegarka!... Machinalnie sięgnął do szpilki w krawacie, którą mu na odjezdnem ofiarowała babka... niema szpilki!... W pół minuty okradziono go z najcenniejszych przedmiotów.
W górnej kieszeni kamizelki znalazł jeszcze parę złotych. Drżący, nic nie mówiąc do nikogo, rzucił się w najbliższą jednokonkę i kazał jechać do apteki. Zdawało mu się, że gonią za nim wszyscy złodzieje warszawscy przy akompanjamencie śmiechu panny Klotyldy i pana Ildefonsa. Teatr, a nawet plac Teatralny tak mu obrzydł, że przysiągł sobie nigdy już tu nie zachodzić.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Jeszcze nie było dziewiątej, kiedy wrócił do apteki blady, wzburzony i opowiedział kolegom, w jaki sposób okradziono go. Doświadczyński, przypatrzywszy mu się, wziął go do swego pokoiku, dał mu wypić spory kieliszek węgierskiego wina i zapytał:
— A cóż się stało z panną Klotyldą?... Mieliście przecież razem pójść na tego „Fausta“...
Stary farmaceuta dotknął bolesnej struny, to też Ludwik nie wytrzymał. Rozpłakał się i szlochając, opowiedział, w jak ordynarny sposób pozbyto się jego towarzystwa.
Doświadczyński słuchał, kiwał głową, rachował.
— Więc na bilety straciłeś, kochany kolego, przeszło jedenaście rubli, a ze skradzioną gotówką osiemnaście rubli... Zegarek, mówisz, kosztował dwadzieścia pięć rubli, a szpilka, o ile pamiętam, była warta ze trzydzieści. Razem zapłaciłeś frycowego osiemdziesiąt cztery ruble z kopiejkami. Szczęśliwy z ciebie chłopak!... innych pierwsza miłość kosztuje znacznie