Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

W aptece zrobiło się cicho, jak po uderzeniu pioruna; jeden z panów chwycił porcelanowy moździerz na wypadek, gdyby zwymyślany chciał rzucić się na dyrektora. Lecz pełen godności Ildefons powstrzymał wybuch swego męstwa, a nawet dziwnie pojednawczym tonem rzekł:
— Zażądam od pana honorowej satysfakcji!
— Owszem!... Czekam świadków... A tymczasem proszę nie znieważać głupiemi dykteryjkami uczciwych kobiet i... za drzwi, jeżeli łaska!
Panna Klotylda rozpłakała się, a pan Ildefons wyszedł wspaniale, grożąc, że natychmiast przyszle świadków. Ale widać rozmyślił się i nie przysłał ich nigdy. Nie chciał pastwić się nad człowiekiem, już i tak bliskim grobu.
Przez cały tydzień we wszystkich aptekach mówiono o okradzeniu Proszkiewicza i bohaterskiej energji Doświadczyńskiego, który ocalił pannę Klotyldę od kompromitującej znajomości z birbantem. Zaś na drugi tydzień Ludwik otrzymał list od babki, list pisany łzami, w którym zaklina ukochanego wnuka, ażeby nie latał po nocach i unikał lekkomyślnych kobiet!... Ludwik był zrozpaczony, ale i w tym wypadku zainterwenjował Doświadczyński. Napisał do staruszki list, w którym upewnił ją, że Ludwik prowadzi się uczciwie i że prosi o pieniądze na lekcje konwersacyj francuskich i niemieckich.
W rzeczy samej Proszkiewicz zaczął chodzić do pewnej starej nauczycielki, która chorowała na serce, mieszkała na czwartem piętrze i miała dziennie dwie lekcje: jedną za dwa złote, drugą za czterdzieści groszy.
W kilka miesięcy panna Klotylda zaręczyła się z młodym, porządnym kupcem kolonjalnym, z którym zapoznał ją Doświadczyński. Na tę wiadomość Ludwik nie uczuł żalu ani zazdrości; zwrócił już bowiem pilną uwagę na pewną młodą uczenicę konserwatorjum, która mieszkała w tym samym domu.