palaczów!... No, ale jeżeli człowiek uważa się za pokrzywdzonego, to trudno, niech sam wyznaczy pokutę...
Więc, pomimo oporu mego kolegi sybiraka, weszliśmy do sklepu.
— Przynajmniej — odzywa się zmartwiony Poniewolski — nie pijcież wina drogiego... Krymskie tu powinno być niezłe...
— Krymskie u Fukiera?... — wrzasnął Pijankiewicz. — Pan wiesz, co ja płóczę krymskiem winem?... z pewnością, że nie gardło!...
— Więc lekki sotern — szepnął mój kolega Poniewolski, któremu nakazano wystrzegać się trunków z powodu sklerozy.
Ale Pijankiewicz ani słuchał. Zbliżył się do subjekta i zaczął dysponować półgłosem:
— Daj-no pan buteleczkę tego mojego, którem ja zawsze zaczynam... Potem buteleczkę tego mojego, co go piję później... Potem zobaczymy, a na samym końcu dasz nam buteleczkę tego, którem ja zawsze kończę, jeżeli jestem w towarzystwie dobrych patrjotów.
„No — myślę — Warszawa nieszczęśliwe miasto, ale też w niem ludzie umieją się pocieszać... Coprawda, to i w Wilnie znalazłby takich samych; choć i my też nacierpieliśmy się, oj!... nacierpieli...
Pijankiewicz zaprowadził nas do ciemnego, osobnego pokoiku, usadowił za stołem, a gdy subjekt przyniósł butelkę, sam zaczął nalewać kieliszki.
Powiadam tobie, moje serce, jak skosztowałem tego wina, które miało iść na początek, to zrobiło mi się błogo w ustach; a kiedym wypił tego — co szło na numer drugi, to zachciało mi się śpiewać. I co powiesz, zaśpiewałem tak cudnie, tak od duszy, że mi się łzy w oczach zakręciły. Więc pomyślałem: „Boże miłosierny!... trzeba było aż do Warszawy jechać, ażeby człowiek dowiedział się, że jest śpiewakiem.“
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.